“Dragon Ball” po latach, część I
Kolejny archiwalny tekst. Zostało mi jeszcze dosłownie parę. Ten o "Dragon Ballu" był moim pierwszym, więc trochę odbiega od tego, jak dzisiaj piszę itd. Przez ten czas parę razy go poprawiałem i pewnie już prezentuje w miarę ok poziom, ale miejcie na uwadze, że napisałem go dawno temu. Już więcej chyba nie wrócę do DB/DBZ, co najwyżej do DBS - to pochłonęło za dużo czasu.
Tekst prawdopodobnie podzielę na 3 części (odpowiednio: "Dragon Ball", "Dragon Ball Z" wydarzenia do zakończenia arcu z Freezerem, w trzeciej zaś skupię się na cyborgach i Cellu). Nie chcę, by było zbyt chaotycznie, jak również nie chciałbym czegokolwiek pominąć.
Przed realizacją swojego odwlekanego od wielu lat, postanowienia z “re-watchem” DB i DBZ nastawiałem się na ciężki seans. Nie mam zbyt dobrych, wspomnień z serią, głównie ze względu na ostatnią sagę z Buu oraz różne, pomniejsze "grzeszki". Muszę przyznać, że niejednokrotnie zdziwiłem się pomysłowością Akiry Toriyamy lub przemyśleniem niektórych scen. Nieustannie byłem zaskakiwany naprawdę dobrymi pomysłami, jak również spójnością świata i solidnym trzymaniem się fabularnych fundamentów. Pamiętacie, że Chaosu przez długi czas był o wiele lepszy od Goku, jeśli chodzi o sztukę lewitacji? Albo o kilku rzeczach, których nauczył ich Genialny Żółw lub Kami (wykorzystywanie słabości oraz obserwowanie terenu i przeciwnika, różnorodny, acz praktyczne trening fizyczny, praca nad kontrolą energii Ki, umiejętność jej wyciszenia oraz wzmacniania)? No właśnie. Przez długi czas "Dragon Ball" jest naprawdę spójną i przemyślaną historią. Dopiero od momentu wprowadzenia zbyt silnego Freezera zaczynają się kłopoty, ale o tym napiszę przy innej okazji.
Anime również broni się całkiem nieźle mimo upływu tylu lat. Jest tu co prawda trochę anachronizmów, ale jeśli przymknie się oko i przewinie co nudniejsze odcinki (lub wątki, które zestarzały się wyjątkowo źle), to dostaniemy dobry tytuł. Swoją drogą, sposób kręcenia niektórych odcinków, nieco mi się kojarzył ze starymi kreskówkami Disneya. Ten klimat epoki, która przeminęła i anarchicznych już gagów.
Oczywiście nie zrozumcie mnie źle, to nadal prościutki "shounen" z gatunku przygodówki- bijatyki na poziomie "Bleacha". Jeśli jednak da się jemu pewną taryfę ulgową (która moim zdaniem jest do pewnego stopnia uzasadniona), to dostrzeże się parę zalet, których brakuje w tytułach wzorujących się na dziele Akiry Toriyamy. No i było nie było, twórca DB wprowadził i utrwalił pewne schematy, “Cliff-hangery” (nagłe zwroty akcji), archetypy postaci oraz spopularyzował inne rzeczy (np. ataki energetyczne). Zresztą, patrząc na umiejętności Toriyamy, to wierzę, że gdyby rysował "Dragon Balla" w dzisiejszych czasach, to mógłby rywalizować z Eiichiro Odą (“One Piece”) tudzież Togashim (“Hunter x Hunter”).
Pierwsze odcinki były dość przyjemną, niezobowiązującą przygodówką. Oglądało się to całkiem spoko, ale nie była to zbyt lotna rozrywka. Czasem było dobrze, czasem nudno, niektóre sceny musiałem przewijać (a w przypadku np. sagi z “Armią Czerwonej Wstęgi”, wręcz całe odcinki), ale poniżej pewnego poziomu toto nie schodziło. Oglądałem głównie ze względu na Żółwiego Pustelnika i Bulmę, gdyż droga do rozwiązania głównego wówczas wątku nie była tak ciekawa. Akira Toriyama naprawdę fajnie nakreślił Bulmę jako zdeterminowaną, sprytną i wysługującą się innymi dziewczynę. Jej dwuznaczne sceny, np. gdy "jara” się przystojniakami pokazują, że mogłaby się dogadać z Kame-Seninem, gdyby zmienić jej płeć. Kreacja Bulmy nawet nie odbiega tak bardzo od dzisiejszych "wyzwolonych kobiet", które dość lekko podchodzą do spraw łóżkowych. Czasem jej aluzje były aż nadto widoczne... Parę razy nawet zobaczyłem krótkie "mrugnięcie okiem", nadające sytuacji dodatkowej pikanterii. Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam Bulmy za "panienkę lekkich obyczajów". Zależało jej na spełnieniu życzenia, więc była w stanie dużo poświęcić. A że wiele sytuacji prowokował Boski Miszcz oraz ona sama miała słabość do przystojnych mężczyzn...
No i skoro mowa o humorze, to ten jest dużą zaletą serii. Nieznajomość świata przez Goku, dosłowne rozumienie niektórych komend oraz jego naiwność i litość (nawet Freezerowi odpuścił zabicie Krillana!) były nieraz naprawdę zabawne. W czasie emisji na RTL7 humor serii mnie w ogóle nie kupował. Tutaj czasami "umierałem ze śmiechu" i niektóre sceny kilkukrotnie przewijałem! Z drugiej strony, naprawdę się dziwię, że takie rzeczy pozwalano oglądać dzieciom. Bywały tu gorsze sytuacje niż te, o których mówiła “Super-Niania” z “pewnej stacji”.
Boski Miszcz z kolei momentalnie stał się moją ulubioną postacią. Do czego on się posuwał, by złapać dziewczynę za pośladki lub piersi... A to tylko niewielka część jego zalet! Jeśli Toei Animation wykorzysta jego: wiedzę, spryt, charakter, doskonałą umiejętność oceny siły przeciwnika, zdecydowanie, bezwzględność itd. przynajmniej w połowie, to powinien stanowić naprawdę potężne wsparcie. Mam cichą nadzieję, że wzmocnią go do poziomu Ssj2 na "Turniej Mocy" (tak, to niemożliwe) i przeora wielu przeciwników. Kiedy trzeba było zachować powagę, to Muten Roshi zaskakiwał swoją mądrością i zdecydowaniem. Dobrze to pokazała jego rozmowa z Tenshinem po ich turniejowej walce, jedna z piękniejszych scen w DB. Idąc dalej, Genialny Żółw nie wahał się skrzywdzić przyjaciół, kiedy wymagała tego sytuacja. Ponadto był wzorcowym nauczycielem, co zostało docenione przez samego Kamiego. Szkoda, że od sagi z Freezerem z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej staje się pisanym na jedno kopyto "gagiem". Bardzo liczę na dobre sceny z jego udziałem w "Dragon Ball Super", bo Dziadzio ma naprawdę potencjał. Nie dajcie się zwieść, to egoistyczny i bezwzględny buc, jak Vegeta z Namek, gdy wymaga tego sytuacja.
"Dragon Ball" właśnie zyskuje na takich drobnych detalach, fabuła wymagałaby jedynie niedużych (przynajmniej z mojej perspektywy) zmian, większość rzeczy trzymała się kupy i nie miałem bynajmniej wrażenia, że Akira wrzucił coś na zasadzie: "bo tak" albo "bo fajnie wygląda, a że nie pasuje... a kogo to obchodzi!". Nie jest to rozbudowany, bogaty w szczegóły świat (jak w przypadku "One Piece"), ale jest za to "pełniejszy" niż w "Bleachu". Postacie się wyróżniały, miały swój niepowtarzalny styl walki. Chaosu specjalizował się w Ki, Tenshinhan pełnił rolę ówczesnego Vegety, wszakże tytuł “drugiej ostatecznej nadziei” Ziemi w walce z Piccolo Daimao, to nie w kij pierdział! Na tamtym etapie anime Tenshinhan naprawdę odwalił świetną robotę jako następca Goku, Muten Roshi był taktykiem, 3-cią siłą ówczesnych "Wojowników Z", Yamcha był porywczy i atakował agresywnie, zaczepnie, walczył głównie wręcz. Krillan potrafił zaskoczyć sprytem, był całkiem solidnie odporny na ciosy, zaś jeśli chodzi o styl walki, to był dość uniwersalny. Piccolo-Daimao i Jr. z kolei atakowali często bardzo brutalnie, poniżej pasa (jak Tenshin na początku), mieli rozwinięte Ki oraz parę asów w rękawie (regeneracja kończyn, zwiększanie swoich rozmiarów).
Tak samo jest w kwestii technik. Boski Miszcz nieraz służy za tłumacza pola walki i autor opisuje różnice, mocne, słabe strony danych sposobów wykorzystywania Ki i sztuczek za pomocą jego ust. Na tamtym etapie DB nie odbiegało to za bardzo poziomem od obecnie wychodzących mang tego typu. Lewitacja, technika "znikania" (coś jak "Shunpo" z "Bleacha"), różnorodne wykorzystywanie Kamehameha, style walki, sposoby budowy arców (wyjątek stanowi saga "Armia Czerwonej Wstęgi", co prawda jest całkiem oryginalna, ale została słabo wykonana), bardzo brutalne i dość pomysłowe sceny kontuzji (np. Tenshin łamiący Yamchy nogę w stawie kolanowym). Akira naprawdę dobrze sobie również z rysunkiem. Co prawda nie znam mangi, ale widziałem kadry w internecie, "randomowym" tomiku, który posiadam oraz "Manga Music Videos" wykorzystujących DB. Toriyama ma styl kreski, który jest zdecydowanie moim ulubionym ze wszystkich "tasiemców". Mocna, zdecydowana, czasem niezgrabna i zabawna. Toriyama doskonale i naturalnie oddawał siłę i szybkość ciosów. Jakkolwiek to dziwnie nie brzmi, gdy postać naprawdę mocno zaatakowała (lub wykonała szybki, zaskakujący ruch), to się to po prostu czuło. Taki sam styl ma autor "Hunter x Hunter", Yoshihiro Togashi (dlatego go nie lubię, facet doskonale oddał styl "Dragon Balla" i nadał temu dużo więcej zajebistości, a nie chce kontynuować swojej mangi! Z drugiej strony, rozumiem go, po prostu mi szkoda, bo to świetna historia).
Sagi turniejowe były spoko, jak to w większości tytułach tego typu. Naprawdę ciekawie zaczęło się od pierwszego turnieju z udziałem Tenshinhana i Chaosu. Było dużo mocnych scen, Akira dobrze poprowadził większość wątków, wykreował pierwszego, liczącego się rywala Goku (szkoda, że po sadze z Saiyanami jego rola zaczyna powoli spadać...). Moim zdaniem, obok części z Piccolo-jr i najlepszych momentów z jego Ojcem, jest to najlepszy arc "Dragon Balla". Walka Yamchy i Tenshina, jest jedną z moich 5 ulubionych w tej serii.
Saga z "Armią Czerwonej Wstęgi" była koszmarem, który w zdecydowanej większości pominąłem. Podobał mi się koncept potężnej armii, która miała duże możliwości, poważną siłę ognia oraz spore zasoby (finansowe, ludzkie, technologiczne), ale zbyt wiele położono (nie wiem, czy to wina Akiry Toriyamy, czy studia). Była zbyt długa, większość wrogów nieatrakcyjna i ciągnęła się niemiłosiernie. Sam finał mi to w dużej mierze wynagrodził. Pomijając motywację Marszałka Czerwonego do zdobycia "Smoczych Kul", końcówka była naprawdę udana. Ostatnia walka, zdrada, próba ratowania honoru Armii przez Czarnoskórego. Gdyby miał lepszy głos (był dla mnie niezmiernie irytujący) to byłby naprawdę udanym i sprytnie przemyślanym "Bossem sagi".
Potem nastała era Piccolo Daimao, którego dość słabo zapamiętałem. Stanowił pierwsze "niemożliwe" zagrożenie dla świata, któremu nie mógł nikt podołać... oprócz Goku. Wprowadzenie było naprawdę genialne (śmierć Krillana została świetnie przedstawiona) sama saga naprawdę długo trzymała poziom i człowiek chciał oglądać coraz to kolejne odcinki. Piccolo-Daimao miał świetną scenę "projekcji siły" niszcząc całe miasto... Skojarzyło mi się ze zniszczeniem Hiroshimy albo Nagasaki. Odkąd na salony wszedł znany nam Piccolo, to zaczął się mój ulubiony etap w "Dragon Ballu", który trwał do zakończenia "Saiyan Sagi". Zakres zniszczeń nie był aż taki olbrzymi (choć ówczesny Vegeta mógł zniszczyć Ziemię) i liczyły się różne "statystyki" (umiejętność oceny siły przeciwnika, umiejętność dostosowania się, spryt, zmysł bitewny, umiejętne gospodarowanie Ki). Była różnorodność, nawet słabszy przeciwnik potrafił czymś zaskoczyć, a przy tym dostawaliśmy naprawdę mocne ataki , które powodowały duże zniszczenia. Finałowy pojedynek pomiędzy Nameczaninem a Goku, wcześniejsze spotkanie Juniora z Kamim i rozmowa zrozumiała tylko dla nich (stanowi dobry przykład, jeśli chodzi o szczegółowość Akiry Toriyamy), ilość zwrotów akcji, brutalność. Wszystko tu zadziałało.
Na koniec wspomnę krótko o muzyce i animacji. Od strony muzycznej "Dragon Ball" jest naprawdę dobrym tworem, zarówno od strony lżejszych kawałków, poprzez te "motywujące", skończywszy na motywach bitewnych. Muzyka jest zasadniczo dobrze dopasowana, a utworów jest tyle, że mieli w czym wybierać. Niektóre utwory zostały również wykorzystane w serii Z . Jeśli chodzi o animację, to tytuł ma mniej klatek na sekundę, przez większą część anime widzimy sceny wykonane w starym, archaicznym już dla anime stylu. Wydaje mi się, że DB prezentowało mniej-więcej wyrównany poziom, jeśli chodzi o techniczne wykonanie. Trafiłem jedynie z... 7 razy na jakąś scenę, która była wykonana wyjątkowo niechlujnie. Z drugiej strony, było też trochę naprawdę dobrych sekwencji, jak na tamte czasy. Nie ma co jednak ukrywać, DB jest gorsze nawet od Zetki. Choć z drugiej strony, przy Freezerze było naprawdę kilkanaście niechlujnie i pośpiesznie wykonanych odcinków... Czy to czegoś Wam nie przypomina ;)?
To tyle ode mnie. Jak możecie, to podzielcie się swoją opinią o DB. Jak na nią patrzycie z perspektywy lat lub poprzez pryzmat "Dragon Ball Z"?