Colorado [The Big Gundown / La resa dei conti ] (1966) - recenzja
Rok 1966 był jednym z najlepszych dla spaghetti westernów. Sergio Leone wyreżyserował zwieńczenie dolarowej trylogii pt. "Dobry, zły i brzydki" . Spod ręki Sergio Corbucciego wyszedł kultowy "Django" który zainspirował Tarantino. Trzeci Sergio - Solima stworzył "La resa dei conti ", przetłumaczone u nas na "Colorado". Był to zarazem jego debiut w gatunku westernów.
Bohaterem jest podstarzały łowca nagród Jonathan "Colorado" Corbett grany przez Lee van Cleefa. Jego reputacja jest tak duża, że rozważa on start w wyborach do senatu. Na weselu swojej córki przedsiębiorca kolejowy Brokston oferuje mu pomoc przy kampanii w zamian za ostatnie zlecenie. Jest nim złapanie Meksykanina zwanego Cuchillo (hiszp. nóż) podejrzanego o zgwałcenie i zabicie 12-latki. Corbett zgadza się i obiecuje dostarczyć go jako prezent ślubny.
Pościg za przestępcą jest pierwszoplanowym wątkiem, który pomaga lepiej poznać bohaterów. Chuchillo grany przez Tomasa Millana początkowo wydaje się zwykłym idiotą ale z czasem okazuje się, że to tylko pozory a tak naprawdę jest spryciarzem który wielokrotnie wyprowadza protagonistę w pole. W trakcie pogoni wielokrotnie dochodzi do konfrontacji słownych które tylko podkreślają odmienność charakterów. Corbett to typowy zimny i nieustępliwy łowca , Lee van Cleef ze swoim stonowanym sposobem grania i wrodzona charyzma idealnie nadawał się do grania takich postaci. Jego przeciwieństwo stanowi Chuchillo - wygadany, impulsywny, głupkowaty mający sporo cech błazna. Różnice podkreśla także uzbrojenie -pistolet łowcy kontra nóż prostego Meksykanina. Corbucci bardzo dobrze nakreśla relacje miedzy tymi dwoma bohaterami która jest budowana przez cały film i stopniowo ewoluuje. Van Cleef początkowo lekceważy przeciwnika jednak z czasem zaczyna nabierać do niego szacunku. Na drugim planie na wyróżnienie zasługuje Brokston wyrachowanym biznesmen który nie cofnie się przed niczym żeby tylko dopiąć celu którym jest budowa kolei łączącej USA z Meksykiem. W tej roli świetny Walter Barnes. Pomaga mu dosyć karykaturalny baron von Schulerberg, rewolwerowiec z Europy który dąży do konfrontacji z Corbettem. Sporo jest tez ciekawych postaci epizodycznych którzy zasiedlają dzikie bezdroża Teksasu. Mamy wiec Mormona z 13-letnią żoną, wdowę która stoi na czele męskiego gangu z którym łączą ją relacje nie tylko profesjonalne czy mnicha który zaskakująco dobrze posługuje się rewolwerem.
Jak w większości włoskich westernów nie mogło zabraknąć tez wątku społecznego. Podobnie jak w późniejszym "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" jest on zbudowany wokół budowy kolei. Brokston chce wykorzystać Meksykanów żeby zarobić, nie obchodzi go ich los. Przedsiębiorca symbolizuje bezduszny kapitalizm który nie licząc się z kosztami chce dopiąć swego. Przeciwstawiana temu jest biedna, żyjąca w nędzy ludność Meksyku której charakter jest bardziej liberalny. Da się też odczuć tutaj protekcjonalny stosunek USA do Meksyku. Latynosi są traktowani jako ktoś gorszy. Widać tutaj wpływ niepokojów społecznych jakie nawiedzały Włochy w latach 60 kiedy wybuchały tam liczne protesty. Gdzieś w tle pobrzmiewają także echa rewolucji meksykańskiej.
"La resa dei conti " jest nakręcony bardzo sprawnie, a Crobucci stosuje sporo ciekawych ujęć. Film posiada bardzo ładne zdjęcia Carlo Carliniego który współpracował także m.in. z Fellinim. Urokliwe pejzaże Almerii udanie naśladują amerykańskie i meksykańskie bezdroża. Świetnie jest zrealizowany finałowy pojedynek. Nie jest to co prawda "Big Gundown" jak obiecuje amerykański tytuł ale pojedynek potrafi utrzymać w napięciu, z czego słynęły westerny all'italiana. Na pewno duża w tym zasługa muzyki maestro Ennio Morricone. Cały film ma rewelacyjna ścieżkę dźwiękową ale w finale muzyk łączy swoja kompozycje z utworem "Dla Elizy" Beethovena co znakomicie buduje atmosferę. Quentin Tarantino wykorzystał później ten utwór w "Bękartach Wojny".
Podsumowując "Colorado" jest jednym z najlepszych spaghetti westernów. To nie poziom Sergio Leone ale jest bardzo blisko i niektóre momenty wyraźnie nawiązują do mistrza. Najgorzej wypada środkowa część która miejscami bywa trochę nużąca, ale finał to doskonale rekompensuje.
Dobra recenzja! Jak mnie najdzie na western, to postaram się go obejrzeć.
A oglądałeś kiedyś jakiś spaghetti western?:)
Tak, m.in. całą "Trylogię dolarową".
Leone to podstawa :D A widziałeś "Człowieka zwanego ciszą" ? Bo to chyba mój ulubiony włoski western.
Nie, nie widziałem. Dzięki za polecenie! Zaznaczyłem sobie na Filmweb, że kiedyś obejrzę.
Nie ma za co :) Western w zimowej scenerii to niezły rarytas, no i występuję tam Klaus Kinski. I to jeden z nielicznych przykładów polskiego tłumaczenia tytułu który jest lepszy niż oryginalny :)