Hidden World
O wrotach, portalach, drzwiach i tajemnych przejściach powstało wiele historii. W wielu opasłych tomiskach i w tych takich cienkich, trochę jak zeszyt, pisarze szukali magicznego świata, ukrytego po tej drugiej stronie, czasem równoległego, a czasem zupełnie niezależnego od rozważanej czasoprzestrzeni.
W historiach tych portale do magicznej krainy często ukryte były w zaskakujących miejscach. Jak droga do Narni prowadząca z samiuśkigo środka drewnianej szafy, albo wionący grozą kurhan będący przejściem do Osobliwego Domu Pani Peregrine. Rzecz jasna, pojawiała się również masa najzwyklejszych jaskiń i grot, pieczar i wietrznych tuneli. I zwykłych drzwi ogrodowych zamykanych na klucz, ze strażnikiem w postaci małego ptaszka z czerwonych brzuszkiem.
Ja sama już w przedszkolu odnalazłam pierwsze przejście. Na przedszkolnym podwórku były dwie piaskownice. Jedna w słońcu, z chmarą dzieci i druga, zupełnie na uboczu, zawsze w cieniu i zawsze z mokrym piaskiem. I właśnie ten piasek, mokry, pomimo słonecznej pogody jasno wskazywał że miejsce to, w nieznany mi sposób, łączy się z niewielką piaszczystą mielizną, wystającą lekko ponad nurt szerokiego górskiego potoku. Utwierdzając mnie w tym przekonaniu, piaskownica, stosunkowo często wyrzucała na powierzchnię kamienie. Nie takie ostre i brudne, ale gładkie i starannie wypłukane przez wodę.
Podczas gdy inne dzieci rośnie bawiły się w słonecznej piaskownicy, ja, ukryta z boku budynku przedszkola, cierpliwie obserwowałam powierzchnię mokrego piasku. Czekałam na ruch, na najdrobniejsze nawet drgnienie szaro-żółtej masy ziarenek szkła. Zdarzało się że czułam, że to już, już teraz, że dosłownie za chwilę piasek zacznie falować, ale z obsesyjną wręcz częstotliwością, poszukiwania moje przerywane były przez panią przedszkolankę zabierającą mnie na obiad.
Nie dałam za wygraną.
Poszukiwania poszerzyłam o gospodarstwo mojego wujka, tuż obok rozdroża z Krzyżem, wiszącym jak widmo, kładącym się cieniem na popękanej asfaltowej ulicy. Szukałam w szklarni, wokół samotnego pieca roztaczającego aurę grozy i zapachu żelaza. Szukałam też na polach, pośród szumiących łanów pszenicy przy zupełnym braku wiatru, gdy wraz z kuzynem przyprowadzaliśmy krowę.
I w stodole. Tam przejścia widywałam częściej. W promieniach słońca oświetlających unoszący się pył, wpadających przez szczeliny wyschniętych desek, widywałam maleńkie wiry powietrzne tuż nad betonową podłogą. I w drewnianych skrzyniach na zboże, kiedy przesypywałam ziarna z dłoni do dłoni, wyczuwałam chłód przeciągu, w powietrzu tak gorącym że skraplało mi się na karku.
Cierpliwość poszukiwań utraciłam kiedy zaczęłam dorastać. Bo mimo że widywałam portale co i rusz, nigdy nie dostałam do nich zaproszenia. Zarzuciłam ten niemądry pomysł z braku namacalnego efektu. Codzienność w swojej bezbarwnej postaci zaczęła przykrywać wszystkie wejścia grubą warstwą kurzu. Zapewne straciłabym ten dar, ale któregoś dnia obdarowano mnie aparatem fotograficznym. Wznowiłam poszukiwania. Mocniejsza, bo teraz mogłam te miejsca rejestrować.
Jedno z przejść w moim dorosłym życiu znalazłam za domem. Olbrzymich drewnianych wrót broniło stado dzikich legarów ze strychu, na wpół zjedzonych przez korniki. Leżały na kupie, prychając groźnie, kiedy próbowałam samodzielnie je poprzesuwać.
Pomyślałam więc o Martinie, przyjacielu, który już kiedyś wpisał się geometrycznie w kajakowy trójkąt. (O Martinie Wojowniku od dawna krążyły legendy, jakoby w środku zimy, ubrany zaledwie z skórkę z dzika odpędzał złe demony nieopodal Zagórskiego lasku. A że w legendach zawsze tkwi ziarno prawdy, wiedziałam że mój wybór był trafny)
Wrota zostały otwarte.
Uzbrojeni w łopatę i basenowe klapki przedarliśmy się przez dziką dżunglę zarośli rozpościerającą się za dębowymi drzwiami. Z pokonanych legarów ułożyliśmy , w hołdzie poległym pająkom, malutki kurhanik, dookoła odnalezionej, jakże zabytkowej wanny :)
Niedługo potem kurhanik zakwitł.
A tu zwyczajny portret fotografa przy pracy.
I plan zdjęciowy w płenej krasie.
Hidden World.
Szukajmy, próbujmy i nie odpuszczajmy bez walki. Czegokolwiek byśmy nie chcieli.
Przy projekcie pracowali:
Marcin Kiełczewski - plan zdjęciowy
Dorota Pietrzyk - sukienki
Sylwia Mrochem - modelka