Wędrujące Wspomnienia #2: Najostrzejsze zakręty w moim życiu

Jeżeli mnie już kojarzycie, to wiecie, że jeżdżę autostopem i planuję jeździć jeszcze więcej. Tak więc gdy zobaczyłem #tematygodnia "najostrzejszy zakręt w życiu" od razu zobaczyłem przed oczami wszystkie te chwile, gdy siedziałem na tylnym siedzeniu auta jakichś szaleńców drogowych. Był to zdecydowanie więcej niż jeden zakręt.

5.jpg

Przede wszystkim w krajach takich jak Albania, Turcja czy Gruzja niemal każdy kierowca jest "szaleńcem". Wyobrażam sobie, że będąc europejskim turystą ze swoim autem w takim kraju można się nieźle przerazić, ale wyobraźcie sobie jak to jest autentycznie jeździć z tymi ludźmi za kierownicą!

Ze wszystkich krajów które odwiedziłem, zdecydowanie najbardziej wariacka pod tym względem jest Albania. Nie wiem jak wygląda procedura uzyskiwania prawa jazdy w Albanii, ale myślę, że prędzej przypominają siłowanie się na rękę lub granie w Carmageddon niż poważną naukę jazdy i rygorystyczny egzamin. Jazda w trzech, czterech rzędach na dwóch pasach to norma. Wjeżdżanie na chodnik też jest na porządku dziennym. Na ulicy panuje prawo siły - kto jest większy i szybciej jedzie ten ma pierwszeństwo. Kierowcy niekiedy porozumiewają się ze sobą klaksonem, ale rozszyfrowanie ich języka jest trudne - niekiedy pojedyncze lub podwójne trąbnięcie znaczy "jedź", innym razem "stój". Czasami znaczy "uwaga, skręcam", innym razem wydaje się znaczyć to, co często znaczy na Polskich drogach - "pier*** się!". A wszystko to przy całkiem niezłych prędkościach i niekiedy górskich, krętych drogach! Oszałamiająca jest również liczba czarnych mercedesów na mieszkańca Albanii. Miałem wrażenie, że co drugie auto w tym kraju to czarny mercedes - usłyszałem od kogoś, że "jeżeli nie masz czarnego mercedesa, nie jesteś poważnym człowiekiem".

6.jpg

Albania zdecydowanie istnieje

Nigdy nie zapomnę mojego wjazdu do Albanii. Wjeżdżałem wraz ze współtowarzyszem z Kosowa i przejechaliśmy granicę praktycznie bez zatrzymywania - kierowca tylko coś machnął do graniczników i popędził przed siebie! U następnego kierowcy w, a jakże, czarnym mercedesie, siedziałem z przodu, a że mercedes ten był niezwykle wygodny, a ja bardzo zmęczony - zasnąłem w trymiga. Obudziła mnie.... prędkość z jaką się poruszaliśmy. Gdy zobaczyłem, że kierowca zbliża się do dwóch setek na albańskiej autostradzie nagle odechciało mi się spać. Trzeba mu oddać, że jeździł bardzo sprawnie, autostrada była pusty i nowa, ale mimo to nie byłem przyzwyczajony do tego typu jazdy. Wtem - zza zakrętu, na samym środeczku autostrady wyłania się... krowa. Kierowca momentalnie dał po hamulcach i zatrzymaliśmy się dosłownie 2-3 metry od krowy. Jeden z najostrzejszych zakrętów w moim życiu.

1.jpg

Nic śmiesznego

Kilkukrotnie zdarzyło mi się jechać z pijanymi kierowcami. Nigdy umyślnie nie wsiadałem do samochodu, gdy widziałem że kierowca jest nietrzeźwy, zwykle okazywało się to w trakcie jazdy. W ten sposób po trzygodzinnym czekaniu, aż ktoś zabierze mnie do granicy z Kosowem (w Serbii), w końcu zatrzymał się jeden starszy facet. Szybko zauważyłem jednak, że jadąc robi drobny ślaczek i nie trzyma prostej linii. Droga była jednak pusta, nikt inny już nie jeździł, no i podwoził nas tylko 20km...

2.jpg

Innym razem wylądowałem na węgierskiej stacji benzynowej dosyć blisko granicy w z Rumunią. Było już ciemno i planowałem niedługo rozbijać namiot, ale postanowiłem, że trochę popytam ludzi na stacji czy nie jadą w stronę Rumunii. Zgodziła się jedna młoda, bardzo piękna kobieta, która spytała tylko przed podróżą czy nie jestem mordercą i nie planuję jej zabić :D Okazało się, że jest węgierką urodzoną w Rumunii i właśnie tam zmierza. Miło się nam rozmawiało przez kilkanaście minut, kiedy w końcu powiedziała że powinna mnie uprzedzić, że przed wyjazdem z Budapesztu wypiła dwa (!) wina. Nie uwierzyłem jej, gdyż wyglądała na trzeźwą, może trochę zmęczoną lub jak po wypiciu jednego piwa, ale na pewno nie jak po dwóch winach parę godzin wcześniej. Przekonywała jednak, że nie żartuje. Nawet zapaliła sobie papierosa. Jechała - nomen omen - na kolejną imprezę. "I to ty pytałaś się czy ja cię zabiję? Teraz ja boję się o swoje życie." Do końca jazdy byłem zmieszany i zmartwiony, ale prowadziła pewnie pomimo deszczu i, jak twierdziła, "nie pierwszy raz", więc zdecydowałem się nie wysiadać. Ryzykowne? Bardzo. Głupie? Owszem. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

3.jpg

Takich sytuacji było wiele i pewnie część z nich opisze w serii o moich przeszłych podróżniczych perypetiach #WedrujaceWspomnienia.

Jednak na najostrzejszym zakręcie życiowym stoję teraz.

Przez większość studiów planowałem kontynuować pracę naukową jako doktorant. Psychologia była dla mnie przede wszystkim sposobem na zgłębienie wiedzy i poznanie lepiej świata, ludzi i siebie. Motywował mnie przede wszystkim głód poznawczy. Pod koniec studiów zrozumiałem jednak, że doktorat to nie jest to, czego chcę z wielu powodów. System akademicki, który promuje nabijanie punktów "byle zdać" pod postacią produkowania małowartościowych publikacji i wciskania je na wszelkie konferencje; wymóg prowadzenia zajęć (tak jakby każdy dobry naukowiec miał być dobrym pedagogiem!); kwestie ekonomiczne... W dodatku po tych pięciu latach studiów czułem się bardzo przeintelektualizowany i nie chciałem się zamykać w tym świecie, a spróbować pracy z ludźmi. Wyposażony w nową wiedzę, umiejętność "widzenia psychologicznego" i trochę lepszego zrozumienia człowieka pragnę spotkać ludzi naprawdę, poznać umysły świata naprawdę, nie w postaci (wartościowych czy nie) teorii i badań empirycznych. Chciałbym niczym Alexander von Humboldt wyruszyć w świat i połączyć subiektywne z obiektywnym, połączyć podróż z nauką, być może napisać swoje Personal Narratives...

4.jpg

Tak więc zdecydowałem się po studiach wyjechać do Azji i Ameryki Południowej na wiele miesięcy. Było to moje marzenie odkąd zacząłem podróżować. Nie jest to jednak prosta i łatwa decyzja, a wątpliwości będą narastać wraz ze zbliżającym się terminem wyjazdu. Czy sobie poradzę? Czy nic mi się nie stanie? Czy nie zachoruję na tropikalną chorobę, czy nie wpakuję się w poważne kłopoty? Czy wytrzymam bez domu, kanapy i Netflixa, łóżka, świąt, przyjaciół przez okres około dwóch lat? Decydując się na dwuletnią podróż decydujesz się jednocześnie na dwa lata wielu wyrzeczeń. W międzyczasie muszę odnaleźć pomysł na siebie i swoje życie zawodowe. Tak jak kocham psychologię, tak nie mam wcale swojego w niej "konika" - ciekawi mnie psychoterapia, neuropsychologia, psychologia edukacji, psychologia kultury - praktycznie wszystko! Na szczęście dziedzina ta jest tak szeroka, że może być wykorzystywana w wielu miejscach

To jest moje największe rozdroże życiowe - przygotowanie do życiowej wyprawy i do rozpoczęcia profesjonalnego życia zawodowego.


Zobacz też inne moje posty:

Sort:  

Świetny post! Szczerze Cię podziwiam i w takim dobrym sensie zazdroszczę tych przygód... Sam zwlekam ciągle ze swoimi mniejszymi czy większymi wyprawami. I brawo za odwagę! Wyjechać na wielką, około dwuletnią podróż to jest naprawdę coś!

Dzięki! Gdzie planujesz wyruszać?

Najpierw może Ukraina, a potem marzy się mi i mojej dziewczynie Gruzja...

z Ukrainy tylko Lwów działem, ale marzy mi się powłóczenie się po zakarpackich wiochach. A Gruzję z całego serca polecam! 2 zdjęcie od góry jest z Gruzji :)

Na różnych spotkaniach podróżniczych nasłuchałem się wiele niezwykłych rzeczy o Gruzji, byłem wielokrotnie zachwycony różnymi slajdowiskami, które pokazywały ten piękny kraj i postanowiłem, że sam go kiedyś muszę zobaczyć.

bardzo fajny Post :)
Słyszałem o Rumunii że jeżdżą tam jak ... ;D

Przejeżdżałem po Rumunii, jakiejś specjalnej różnicy od reszty Bałkanów nie zauważyłem, ale rzeczywiście tam tez jeżdżą bardziej hmm swobodnie niż u nas, chociaż nie aż tak ryzykownie jak w Albanii lub Gruzji

A mówią, że w Polsce są źli kierowcy :)

Bardzo pozytywny artykuł. Mam podobne spostrzeżenia na temat szkolnictwa wyższego.
Dzięki twoim relacjom, twoje podróże będą moimi.
Proszę o soczyste relacje kipiące ciekawymi zdjęciami.
Może kiedyś wyruszę twoimi śladami. Kto wie ...

Postaram się cię zadowolić :)