Moja relacja z Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży

in #life6 years ago

Witajcie!
Przy tej okazji chciałbym się przedstawić. Nazywam się Igor i mam aktualnie 17 lat.
Jak mogę się pochwalić od 3 lat trenuję pchnięcie kulą.
Sport dość niszowy i wymagający pod względem wymagań potrzebnych do rozpoczęcia trenowania jak i pod względem wymagań koordynacyjnych oraz siłowych. Mimo to jest to sport bardzo bliski memu sercu.

Przechodząc do meritum posta cała sprawa z OOM (Ogólnopolską Olimpiadą Młodzieży) zaczęła się na dobre po zakończeniu roku szkolnego. Wtedy to trenerka oznajmiła mi, że moje wyniki pozwalają mi na wzięcie udziału w OOM.
Oczywiście jako zawodnik nie mogłem sobie odpuścić zawodów na poziomie ogólnopolskim.

I tak właśnie 26 lipca wsiadłem w samochód z trenerką biegaczy z mojego klubu i jej jedną wychowanką, która też miała wystartować na tych zawodach. Obraliśmy cel na Chorzów i po prawie 5 godzinach dojechaliśmy na miejsce. Moja trenerka miała dojechać w dzień zawodów.

"Ale jak to? To ile dni miały trwać te zawody?" - Ktoś może sobie słusznie pomyśleć. Już śpieszę z odpowiedzią. Same zawody miały trwać od 27 lipca do 29 lipca. Ja natomiast miałem być tam od 26-28 lipca.

Na start w hotelu dostaliśmy plakietkę zawodnika, papierowe oznaczenia, które mieliśmy założyć na start i (jak w PRL-u) karteczki na jedzenie. Następnie zakwaterowano nas w dwuosobowych pokojach i pozostawiono nas samych sobie.
IOLktkqTURBXy9mM2E0MjFjOTNhNjM2NzdhYWFhNTg4YmViMjk0NjNmYS5qcGVnkpUDAG7NFA3NC0eTBc0DFM0BvA.jpg
Pierwszego dnia mieliśmy start. Co prawda dopiero eliminację - 3 próby. Jeżeli ktoś złamałby 16 m mógł od razu odejść i czekać na finał.
Stres towarzyszył mi od rana. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli że mogę nie wejść do finału, zwłaszcza że tydzień wcześniej na zawodach pchnąłem 16,36 m. Kiedy eliminację się zaczęły stwierdziłem że stres mi nie pomoże a tylko rozproszy. Podszedłem do tego na spokojnie i kamień spadł mi z serca gdy w pierwszej próbie udało mi się pchnąć 16,21 m. Nauczyłem się wtedy jak nigdy w życiu że stres trzeba okiełznać i wtedy dopiero można przełamać swoje limity.

28 lipca czyli nazajutrz odbywały się finały większości konkurencji. W tym mojej.
Nauczony doświadczeniem rozgrzewałem się i przygotowywałem do startu w spokoju. Chciałem zachować spokój także podczas startu ale zadziało się coś czego nie było podczas eliminacji.

  1. Widok wielkiego stadionu Śląskiego na którym ja zwykły chłopak z pod Warszawy miałem reprezentować Mazowsze
  2. Moje nagłe nakręcenie się na wysokie miejsce. Mówiąc "wysokie" mam na myśli 6.

Mówiąc krótko powrócił stres i pojawiła się ambicja. Mieszanka tak zabójcza u sportowca jak parkinson i nerwowość u chirurga.
Tym razem było 6 prób które dawały względne poczucie bufora dla błędów. Mimo to stres dawał się we znaki i moje zesztywniałe ciało nie było w stanie powtórzyć pchnięcia z eliminacji. Głos krzyczącej trenerki mówiącej mi co mam poprawić także nie pomagał. Jednak z realnego punktu widzenia sprawy nie wyglądały wcale tak źle. Przy moim wyniku 15,94 m miałem zagwarantowane 6 miejsce (O którym marzyłem od początku), a mój rywal na 7 miejscu nie wydawał się być w stanie mnie przepchnąć. No właśnie. Nie wydawał się. Jak wielkie było moje zdziwienie gdy w ostatniej próbie zdołał przebić mój wynik o 8 cm. Ostatecznie stanęło na tym że zająłem 7 miejsce z wynikiem 15 metrów 94 centymetrów, co pozwala mi mówić o sobie do końca tego sezonu jak o 7 kulomiocie w Polsce w mojej kategorii wiekowej.

Nie umiem opisać stanu w jakim wtedy się znajdowałem. Było to połączenie szczecią(spowodowanego miejscem w jakim się znajdowałem), niezadowolenia (z powodu utracenia 6 miejsca i straconej szansy zrobienia rekordu życiowego na mistrzostwach), ulgi (spowodowanej zakończeniem się imprezy i możliwości wrócenia do domu) i dumy (wywołanej przez wzięcie udziału w mistrzostwach Polski).

Jedno jest jednak pewne. Był to dla mnie wspaniały czas.