Fotografia jako wartość sama w sobie [Autoriposta]
Przyczynek
Steemitowy Świeżak o nicku @korowiowski, w swoim małym, zapomnianym przez Boga i ludzi poście Samo w sobie nic nie znaczy - o fotografii słów kilka, wyraził zwątpienie w obiektywną wartość fotografii. Jego opinia nie została podparta żadnym argumentem, co mogłoby wskazywać, że sądzi, iż rzecz rozumiana jest sama przez się i nie wymaga szczególnej analizy. Postaram się udowodnić, że po pierwsze: to wcale nie jest oczywiste, a po drugie: utrzeć mu nosa i dowieść tezę odwrotną, czyli to, że fotografia stanowi wartość samą w sobie.
I. Defnicje
Nasz bohater zaznacza, że nie potrafi zdefiniować fotografii. Sprawa rzeczywiście nie jest prosta. Wikipedia podaje, że fotografia to:
zbiór wielu różnych technik, których celem jest zarejestrowanie trwałego, pojedynczego obrazu za pomocą światła.
Ta techniczna definicja ma ogromne zalety: jej częste powtarzanie w myślach wycisza wątpliwości i gwarantuje spokojny sen. Dzięki niej możemy wyjść z aparatem, „ponaciskać” parę razy spust migawki i, nie przeszkadzając sobie pytaniami rodzaju: „ale po co, na co, i dlaczego”, miło spędzić popołudnie. Jednak gdy przypatrzymy się definicji, zobaczymy, że zamyka się ona w obrębie celowości, tzn. mówiąc o tym, czemu fotografia służy, jednocześnie milczy o tym, co określiłbym jako „fenomen fotografii”. O tym jak szerokie są granice tego fenomenu, świadczy chociażby szereg pytań, jakie w swojej książce Estetyka fotografii stawia Francois Soulages:
Zdjęcie jest śladem. Ale śladem czego?
Tego, co chciano sfotografować, czy może tego, co sfotografowano bez premedytacji, zamiaru i pragnienia? Przedmiotu samego w sobie czy zwykłego zjawiska? Tego, co możliwe do sfotografowania, czy tego, co mu się wymyka? Ale dlaczego nie również śladem podmiotu fotografującego lub czynności fotografowania, działania fotograficznego lub metafotograficznego? Śladem punktu widzenia lub kadrowania? Śladem uzyskania negatywu lub jego obróbki? A dlaczegóżby nie śladem szczególnego tworzywa fotograficznego lub warunków technicznych i epistemicznych jako takich, umożliwiających zaistnienie danego zdjęcia?
Albo dlaczego nie śladem przeszłości? Ale której przeszłości? Tej, należącej do obiektu przedmiotu do sfotografowania czy zdjęcia? Tej związanej z podmiotem fotografującym, osobą fotografowaną czy oglądającą zdjęcie? Przeszłości czasowej czy przestrzennej? Przeszłości życia czy śmierci?
Śladem tego wszystkiego jednocześnie? Być może. Ale jak?
Fotografia stawia problem.
Francois Soulages, Estetyka fotografii, str. 4.
Widzimy, że fotografia rozumiana jako zjawisko okazuje się być oceanem pytań, wymykającym się prostym definicjom. Trudność zdefiniowania fenomenu automatycznie przekłada się na trudność (a być może nawet niemożliwość) określenia jego wartości, bo jeśli nie wiemy czym jest, to jak stwierdzić czy posiada wartość?
II. Wartości
@korowiowski stwierdza, a raczej wydaje mu się, że „fotografia sama w sobie wartości nie posiada”. Jak to rozumieć? Autor, wyrażając swoją opinię, zasygnalizował nam istnienie podziału wewnątrz samej aksjologii na wartości same w sobie (nazwijmy je obiektywnymi) i takie, który są wyłącznie arbitralne (nazwijmy je subiektywnymi). Wyjaśniając swoje stanowisko, zaznacza, że „w tej grze liczy się tylko ten, co patrzy”. Krystalizuje się nam jasne zaszeregowanie: człowieka („ten, co patrzy”) do wartości obiektywnych i fotografii, poprzez redukcję (nieposiadająca wartości samej w sobie) do wartości subiektywnych. Czy słusznie?
To, że życie zaliczane jest powszechnie do wartości obiektywnych, wydaje się być bezdyskusyjne. Wszystko, co ożywione, broni swojego życia. Jest to podstawowy imperatyw każdego żyjącego stworzenia, lub, jak kto woli, podstawowy instynkt. Racjonalizujemy to na wiele sposobów, a przede wszystkim widzimy, obserwujemy każdego dnia jak cała przyroda zajęta jest „walką o byt” i my również, jako ludzie i jako jednostki, bardzo aktywnie w niej uczestniczymy. Jednak człowiek to takie zwierzę, które bardzo łatwo nam się wymyka, gdy próbujemy je szeregować. Bo jak powyższe stwierdzenie pogodzić z przypadkami najwyższych poświęceń, (nie)zwykłych abnegacji lub (nie)pospolitych samobójstw? Wszystkie te przypadki wymuszają na nas kolejną rozłączność, kolejne albo-albo.
I tak, albo istnieją obok siebie różne wartości obiektywne, często o zatartych powiązaniach, albo wszystkie wartości są subiektywne, co w prostej linii prowadzi do relatywizacji. Ostatnią możliwość odrzucam zdecydowanie, ponieważ relatywizacji jest w istocie abnegacją, myślowym niechlujstwem, teorią niczego - zachętą do niestawiania pytań i nieszukania odpowiedzi, co w konsekwencji prowadzi nas do otępiania i nihilizmu.
Fakt istnienia różnych, być może nawet niepowiązanych, wartości „samych w sobie” daje szansę na rehabilitację fotografii. Szansę, którą, w mojej opinii, fotografia wykorzystuje.
III. Gorgiasz i rehabilitacja fotografi
Gorgiasz, filozof z Leontinoi, twierdzi, że jednostka zdolna jest jedynie do cząstkowego poznania rzeczywistości. Jednak, pomimo poznawczych ograniczeń, ta jednostka zmuszona jest żyć w pełni rzeczywistości. Można zatem powiedzieć, że istnieje „jasna” strona naszego życia, czyli taka, która dostępna jest racjonalnemu poznaniu i „ciemna”, do której, z racji ograniczeń, nasz rozum dostępu nie ma. Jeśli kiedykolwiek zdarzyło się Tobie iść ciemną nocą przez las, mając do dyspozycji jedynie latarkę w smartfonie, to wyobraź sobie, że cały świat jest takim właśnie lasem, a nasz rozum, taką właśnie latarką. Z ciemnością, której nie rozjaśnia światło rozumu, człowiek radzi sobie, według Gorgiasza, na wiele sposobów, m.in. wiarą i ufnością w stosunku do świata („idąc ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”), wyobraźnią, intuicją (tym fantastycznym zetknięciem rozumu i wrażeń), uczuciami, emocjami, a przede wszystkim sztuką. Wymienione wyżej sposoby orientowania się w rzeczywiście są niesłychanie istotne, a jednocześnie, co oczywiste, szalenie niepewne. Jednak z racji(sic!), że próbują w jakkolwiek sposób sądzić o rzeczywistości niedostępnej rozumowi, Gorgiasz nada im wartość, gdy, definiując tragedię, napisze, że jest ona :
„oszustwem, w którym oszukujący jest uczciwszy od nie oszukującego, a oszukany — mądrzejszy od nie oszukanego.”
I tak, za pomocą maleńkiego śladu rzeczywistości jakim jest fotografia, możemy szukać porozumienia z ciemnością, możemy próbować ją oswoić, uczynić bliższą, bezpieczniejszą, nawet jeśli nie wiemy, co mówimy i czy to, co mówimy jest słuszne. Wszystko, co daje nadzieję, co rzuca obietnicę poznania, zbliżenie się do najbardziej zakrytych obszarów rzeczywistości ma wartość z tej prostej przyczyny, że innego wyjścia nie mamy, jak tylko błądzić po omacku, wierząc, że tym sposobem staniemy się, mówiąc językiem Gorgiasza, uczciwsi i mądrzejsi.
Riposta godna steemitowego wieloryba. (intelektualnego oczywista)
W takim towarzystwie jak Gorgiasz, każdy byłby mocny. Można nawet zaryzykować dowcip: przyczepiło się g***(no cóż...) do okrętu (Gorgiasz) i woła: Płyniemy! ,)
Wartością fotografii są proste, ludzkie emocje jakie wzbudza i działania jakie pod wpływem tych emocji człowiek może podejmować. Ta wartość jest bezcenna. Jedno zdjęcie może zmienić świat stając się powszechnie rozpoznawalnym symbolem. np.
Podobają mi się Twoje zdjęcia. Nie ujmując Gorgiaszowi strasznie chce mi się polemizować z podejściem rozum = światło. Nic mnie tak nie zawiodło na manowce jak ślepa wiara w rozum przy jednoczesnym ignorowaniu intuicji. Rozum jest zbyt zawodny, by sam w sobie pozwolił choćby na liźnięcie ogromu rzeczywistości. Intuicja nigdy nie kłamie i tylko na niej polegam w 100%, potem ewentualnie biorę pewne kwestie "pod rozwagę".
Dziękuję! Czuję, że moja odpowiedź na Twój komentarz mogłaby być dłuższa od powyższego artykuły, więc zasygnalizuje tylko kilka punktów:
Mam nadzieję, że się nie rozpisałem,
pozdrawiam serdecznie!
Zwięźle :)
Bardzo mi taka interpretacja odpowiada!
Zastanawiam się właśnie, na ile moje uwielbienie intuicji ma związek z niechęcią do myślenia... :D