Moje Top 10 najlepszych rapowych płyt w 2017 r.
Bycie na bieżąco z tym co dzieje się w hip-hopie to coś, co pożera masę czasu. Na szczęście, również w 2017 r. udało mi się osłuchać z większością płyt, mixtape'ów, free albumów, EPek etc. Prezentuję Wam moją, subiektywną listę 10 najlepszych anglojęzycznych wydawnictw rapowych wraz z komentarzem, linkami do odsłuchów i wszystkim czego potrzebujecie żeby móc odkryć tą, moim nieskromnym zdaniem, fantastyczną muzykę. Miłej lektury!
10. Yung Lean - "Stranger"
Dla miłośników oldschoolu i ortodoksyjnych fanów hip-hopu decyzja o umieszczeniu albumu tego szwedzkiego rapera może wydawać się co najmniej kontrowersyjna - jednak namawiam Was do uczciwego przesłuchania i próby zrozumienia. "Stranger" to jego trzecia płyta i kolejny, po równie dobrym "Warlord", krok w muzycznej ewolucji. Tym razem, Leandover w większym stopniu stawia na melodię i minimalizm, ubrane w charakterystyczną dla niego autotune'ową, futurystyczną i neogotycką otoczkę. Tematycznie, płyta poświęcona jest jego sukcesom, karierze, ale również emocjom, dlatego nie brakuje tu ballad o samotności i emocjach, czy nawiązań do dramatycznych wydarzeń z jego życia (zamach na tourbus w trakcie ostatniej trasy po USA). Utwory takie jak "Yellowman", "Red Bottom Sky" czy "Metallic Intution" zaksakują swoim mrocznym klimatem i poetyckimi tekstami, przypominającymi niektóre dokonania Joy Division czy Kanye Westa.
9. J Hus - "Common Sense"
Nie samym grimem Wielka Brytania stoi. Kiedy pierwszy raz odpaliłem debiutancki młodego mc z londyńskiego przedmieścia, byłem w szoku, że ktoś o tak niewielkim doświadczeniu jest w stanie stworzyć tak dojrzałą i różnorodną płytę. Przede wszystkim, brzmienie płyty to głównie hołd dla hip-hopu z początków lat 2000. (Jay-Z, 50 Cent i tego typu rzeczy), trochę grime'u i trapu, oraz dużo dancehallu - wszystko na bardzo wysokim poziomie. Jeśli chodzi o strukturę "Common Sense", reprezntuje ona typowe podejście do nagrywania albumów sprzed dekady; musi być coś dla ulic, coś dla kobiet, coś dla radia i coś do klubów - i ta formuła się tutaj naprawdę sprawdza. Nawiasem mówiąc, za wszystkie podkłady odpowiedzialny jest tylko jeden producent, Jae5! Klimat i teksty bardzo przypominają mi debiut Jay-Z, "Reasonable Doubt". J Hus jest głodnym sukcesu cwaniakiem, któremu nie brakuje poczucia humoru i pewności siebie. Całość daje bardzo satysfakcjonujące wrażenia - zdecydowanie polecam.
8. Wiley - "Godfather"
"Nie samym grimem Wielka Brytania stoi" - zapomnijcie, że to napisałem. Słuchając Wileya można odnieść wrażenie, że grime jest pierwszym produktem eksportowym Wysp, daleko wyprzedzając Królową, herbatę i czerwone budki telefoniczne. Jedenasta płyta tego weterana mikrofonu to eksplozja bpmów, punchy i energii, która wgniecie Was w fotel. Mimo, że trwa prawie godzinę, nie nudzi i nie zwalnia tempa - Wiley prezentuje cały swóje kilkunastoletni warsztat i umiejętności, które sprawiają, że "Rap God" Eminema zdaje się być marnym podejściem do szybkiego rapowania. Nie ma tu miejsca na love songi czy jakieś lżejsze utwory dla mniej zorientowanej części publiczności. Usłyszymy tu również całą czołówkę grime'owej sceny UK, w tym Skeptę, Jme, Ghettsa czy P Money. Osobiście, lubię słuchać "Godfathera" w deszczowe i szare dni, kiedy przemiszczam się do pracy czy spowrotem - muzyka daje dużego kopa do działania. Mimo, że miał to być ostatni album rapera, ten już zapowiedział drugą część na 2018 r.
7. Rapsody - "Laila's Wisdom"
Według niektórych pozycja kobiet w hip-hopie jest marginalna, ale mnie trudno się z tym zgodzić. Nie zapominajmy, że to właśnie kobieta wygrała jedną z dwóch nagród Grammy za album roku, które kiedykolwiek zdobyli artyści hip-hopowi - mowa tu oczywiście o Lauryn Hill. Rapsody stanowi spadkobierczynie tego potencjału. Jej drugi album to ekscytująca podróż po gatunkach takich jak jazz, soul i rnb, a także najbardziej hip-hopowy krążek od ostatniej płyty A Traibe Called Quest. "Laila's Wisdom" jest pełne fantastycznych podkładów 9th wondera, bardzo udanych występów goscinnych (Kendrick Lamar, Anderson .Paaak, BJ The Chicago Kid) i świetnych tekstów o sytacji społecznej i politycznej w USA, relacjach damsko-męskich i rapie, które sprawiają, że Nicki Minaj czy Iggy Azaela wydają się tylko karykaturami tej muzyki. Do najbardziej reprezentatywnych kawałków należy "Power", które bardzo dużo mówi o klimacie całego albumu, dlatego rekomenduje przesłuchać go zanim zabierzecie się za całość. Wielki props dla Rapsody za pokazanie amerykańskiego getta i rapgry z kobiecej perspektywy!
6. Brockhampton - "Saturation I, II i III"
Żeby było sprawiedliwie, nie będę obsadzał 3 z 10 miejsca na mojej liście albumami Brockhampton, dlatego przydzieliłem im wspólne 6. miejsce. Jeśli nie wiecie co to Brockhampton, jest to tzw. suupergrupa złozona z raperów, producentów, muzyków i innych artystów, która poznała się kilka lat temu na forum KanyeToThe. Do najbardziej znanych twarzy zespołu należy Kevin Abstract, który zdobył zainteresowanie i popularność dzięki swojej bardzo udanej płycie "American Boyfriend". Ich tegoroczna trylogia "Saturation" to efekt niesamowitej chemii, kreatywności i szaleństwa. Nie da się tego podsumować w kilku zdaniach, ale jeśli mam coś powiedzieć na temat tych płyt, to powiem, że po raz pierwszy od długiego czasu słyszę coś równie odważnego. Na próżno szukać tu steretypowej rapowej tematyki - w jej miejsce pojawia się opowieść o dorastaniu, odkrywaniu siebie i emocjach. Członkowie grupy są różnych narodowości, płci, orietnacji seksualnej i koloru skóry, a przesłuchanie wszystkich 3 części "Saturation" pozwala nam poznać każdego z nich. Płyty są bardzo energiczne, żywe i bujające, lecz znalazła się tu także przestrzeń na tradycjne boombapowe brzmienia czy pop i rnb. Koniecznie sprawdźcie!
Odsłuch 1
Odsłuch 2
Odsłuch 3
Teksty utworów 1
Teksty utworów 2
Teksty utworów 3
5. Vince Staples - "Big Fish Theory"
No i dotarliśmy do pierwszej piątki - tutaj już znajdują się wyłącznie same perełki, które zdążeyłem prześłuchać dziesiątki razy. Wielką piątkę otwiera Vince Staples ze swoim "Big Fish Theory". Vince zawsze wymiatał, czy to na mixtape'ach ("Shyne Coldchain"), EPkach ("Hell Can Wait", "Prima Donna") czy longplayach ("Summertime 06"). Jego drugi długogrający krążek to zaskakujący zwrot w stronę muzyki elektronicznej, ambientu i EDM, w najlepszym wydaniu. To album jakiego jeszcze nie było, Vince z typowym dla siebie poczuciem humoru i ironią opowiada o ciemnej stronie życia w North Long Beach, relacjach damsko-męskich i rapgrze. Usłyszymy tu naprawdę hipnotyczne i magiczne utwory jak "Crabs in a Bucket" czy "745", jak i również mocarne bangery pokroju "Yeah Right" (co ten Kendrick zrobił tu na swoje zwrotce, to ja nie mam pytań) czy "Big Fish". Płyta jest relatywnie krótka, można nawet za krótka - ale to chyba najlepsza rzecz jaką można zarzucić płycie w ogóle.
4. Big K.R.I.T. - "4eva Is a Mighty Long Time"
Nie pamiętam kiedy ostatnio słyszałem jakiś dobry dwu-płytowy album. Na szczęście jest Big K.R.I.T., który po 3 latach pracy powrócił z niedorzecznie dobrym "4eva Is a Mighty Long Time". Nawet nie macie pojęcia jak szanuje go za to co zrobił - jest jednym z nielicznych mcs, którzy biorą sobie do serca krytykę i uwagi fanów, aby szlifować swój styl i tworzyć coraz lepsze rzeczy. Trzeci album Krizzle'a zbudowany jest wokół konceptu dwóch stron jego osobowości; pewnego siebie wyjadacza i hustlera oraz pokornego, uduchowionego mężczyzny po przejściach. Muzycznie mamy tutaj wielki hołd dla wszystkich najwspanialszych rzeczy, które kiedykolwiek zrodził hip-hop z południa Stanów Zjednoczoczonych - nawiązania do Outkast, Goodie Mob i UGK, ale również produkcje takich legend jak Mannie Fresh! Nie brakuje również gospelowego śpiewania, rodem z białych kościołków na głębokim południu, czy ostrych bangerów do samochodu. Obowiązkowa pozycja do przesłuchania.
3. Jay-Z - "4:44"
Czy Jay-Z jest jednym z najlepszych raperów wszechczasów? Nie wiem, ale nie znam żadnego, któy w wieku prawie 50 lat nagrał tak dobry album jak "4:44". Każdy kto śledzi jego karierę wie, że największymi klasykami w jego dyskografii są "Reasonable Doubt", "The Blueaprint" i "Black Album". Teraz śmiało możemy do tego dodać jego najnowsze wydawnictwo - osobiste, niezywkle dojrzałe i wyrafinowane spojrzenie na własne życie Seana Cartera, człowieka, który osiągnął wszystko, co się da. Usłyszymy tu o tym, jak postrzelił własnego brata, jak stracił miliony dolarów na nietrafionych inwestycjach i jak kocha swoją mamę, która jest orientacji homoseksualnej. Produkcja No I.D. to jest jakaś poezja i idealna propozycja dla wszystkich, którzy łakną sampli i klasycznego brzmienia rodem z lat 90. Specyfika tej płyty polega na tym, że wydaje się bardzo skromna i minimalistyczna. Na wielu utworach, Jay brzmi cicho i spokojnie, a jego rapowanie ociera się o off-beat, ale to właśnie to sprawia, że "4:44" zajmuje specjalne miejsce w jego twórczości.
2. Tyler The Creator - "Flower Boy"
Nie oszukujmy się, ostatnia płyta Tylera "Cherry Bomb" była, delikatnie mówiąc, średnia. Wydawało się, że w starciu jego chaotycznej osobowości i nieograniczonej kreatywności, wygrywa ta pierwsza, stopniowo pogrzebując potencjał, który zbudował na intrygującym "Goblinie" i rewelacyjnym "Wolf". "Flower Boy" przekroczyło jednak moje najśmielsze oczekiwania. To z pewnością najbardziej emocjonalny i nieśmieszkowy album Tylera, oraz najlepiej wyprodukowany rapowy album w 2017 r. Słychać tutaj wszystko, co w stylu Tylera najlepsze: nieprawdopodobnie dobre ucho do melodii, nieoczywiste wybory w warstwie muzycznej i brutalnie szczere teksty - tym razem o samotności ("Boredom"), własnej seksualności ("Garden Shed") i głębokiej depresji ("911 / Mr. Lonely"). "Flower Boy" to jedyny album na tej liście, który szczerze mogę polecić osobom nie przepadającym za hip-hopem - jego brzmienie z pewnością przypadnie do gustu wszystkim, którzy poszukują w muzyce czegość więcej. Jestem pewien, że tu to znajdą.
1. Kendrick Lamar - "DAMN."
And the winner is... Kendrick Lamar! Nie mogło być inaczej. To już jego czwarty album z rzędu, który można śmiało uznać za modern classic. Trudno mi zrozumieć, jak to się dzieje, że na każdej kolejnej płycie słyszymy innego Kendricka, inne flow i inne klimaty, jednak to właśnie ta różnorodność powoduje ekscytację, którą ten niespełna 30-letni artysta wzbudza na całym świecie. "DAMN." to płyta zgoła inna niż "Good Kid Maad City" i "To Pimp A Butterfly". Jej koncept dotyczy wartości w życiu i w dużej mierze opiera się na przeciwieństwach. Ja odbieram ten album jako szybką projekcję życia, tuż przed nieoczekiwaną śmiercią i swego rodzaju rachunek sumienia. Całość można traktować jako metaforę niesprawiedliwości i opresji systemu oraz śmiały manifest moralności autora - aczkolwiek pole do interpretacji jest tu znacznie większe niż na poprzednich płytach. "DAMN." to również idealny balans między różnymi klimatami, wśród których należy wymienić: trap, dreampop, klasyczny hip-hop, jazz, rock i wiele innych. Fani odnajdą tu typowe dla K. Dota popisy umiejętności ("DNA."), niesamowity storytelling ("DUCKWORTH") czy trafną diagnozę kondycji społeczeństwa ("XXX.", "LUST."). Chociaż tym razem różncie w jakości między pierwszymi trzema miejscami na mojej liście były niewielkie, "DAMN." wygrało swoim replay value i różnorodnością. Wielkie brawa dla Kendricka za ten projekt!
Jak Wam się podoba moja lista? Dajcie znać jakie są Wasze typy :)
no chopie , za brockhampton to musze zrobic follow , bo natknalem sie na wiele topek , ale zaden lamus nie umiescil brockhamptona w pierwszej dyszcze no a przeciez na to zasluguje :D sam sie mega jaram rapem, na bank bede tu wbijac a sam dopiero zaczynam przygode ze steemitem , blisko siebie mieszkamy bo ty z kato , ja z piekar śl ^.^ propsy
Dzięki! Czesto czytam opinie ludzi, że tęsknią za dobry hip-hopem sprzed lat i myślę sobie, że w takim razie dlaczego nie doceniają Brockhampton? Subiektywnie, każdemu może się spodobać lub nie, ale obiektywnie, trzeba im przyznać, że robią świetną muzykę i mają wszystko to, czego brakuje wielu artystom lub składom! Pozdrowienia dla Piekar w takim razie 😎