Fundamentalne błędy prof. Szahaja - polemika
Przedwczoraj na stronie Rzeczpospolitej ukazał się artykuł prof. Szahaja pt. „Fundamentalny błąd libertarian” (w weekendowym papierowym wydaniu Plus Minus artykuł ten nosił tytuł „Filozofia skrajnego egoizmu”). Tekst w sposób krytyczny prezentuje filozofię libertariańską, wielokrotnie mijając się z prawdą.
Jako że wolę nie przypisywać innym ludziom na starcie złych intencji, założę, że artykuł nie miał być świadomą manipulacją, i w takim razie potraktuję go jako otwartą prośbę autora o wyjaśnienie mu zagadnień związanych z libertarianizmem. Przyjmę, że został opublikowany na zasadzie „opisałem temat najlepiej, jak umiałem – jeśli znajdziecie gdzieś błędy, dajcie znać”. A że błędy pojawiają się niemal w każdym akapicie, spieszę z pomocą.
Artykuł zaczyna się od takiego wstępu:
Co łączy niechęć do szczepień z postulatami większej dostępności broni? Nienawiść do podatków z dążeniami do sprywatyzowania lasów i jezior? Miłość do Ubera z niechęcią do związków zawodowych? Libertarianizm.
Jedynie drugie z trzech pytań w miarę dobrze oddaje istotę libertarianizmu. Jeśli chodzi o niechęć do szczepień, autor pomylił ją zapewne z niechęcią do przymusu szczepień. To tak, jakby pomylić libertariański sprzeciw wobec przymusowych stosunków seksualnych (gwałtów) z niechęcią do seksu. Przykro czytać, jak osoba ze stopniem profesora prezentuje rozumowanie na poziomie: „nie lubisz gwałtów? co masz przeciwko seksowi?”, ale właśnie to czytelnik otrzymuje tuż po przeczytaniu tytułu. Do tematu szczepień jeszcze wrócę, bo autor rozwija go w dalszej części artykułu, popełniając kolejne błędy warte sprostowania. Tymczasem przejdę do trzeciego z postawionych we wstępie pytań.
Miłość do Ubera nie jest integralnym elementem doktryny libertariańskiej, bądź co bądź nieco starszej niż Uber. Być może część libertarian rzeczywiście kocha Ubera i na pewno wielu wyraziło wobec niego wyrazy poparcia – jednak z poglądów libertariańskich mógł w tym przypadku wynikać jedynie sprzeciw wobec przymusowego ograniczania pokojowej działalności tej firmy. Miłość do niej lub jej usług to już kwestia gustu danej jednostki, wykraczająca poza filozofię polityczną.
Niechęć do związków zawodowych pomylona została natomiast ze sprzeciwem wobec prawnych przywilejów związków zawodowych, które ograniczają swobodę zawierania umów pracodawców oraz niezrzeszonych w związkach pracowników i zezwalają związkowcom na naruszanie praw własności pracodawców. Libertarianie opowiadają się za wolnością zrzeszania się, więc dopóki działalność związków zawodowych jest w pełni pokojowa, z libertarianizmu nie wynika wspomniana przez autora niechęć. Co ciekawe, niektórzy libertarianie podkreślają pozytywną rolę związków zawodowych, które mogłyby prowadzić pokojową działalność na wolnym rynku, poprawiając pozycję negocjacyjną pracowników.
Czym różni się owoc od gruszki?
Po krótkim wstępie autor streszcza historię libertarianizmu. Nie będę polemizował z doborem pojawiających się tam nazwisk. Odniosę się jedynie do fragmentu, w którym prof. Szahaj nakreśla różnicę pomiędzy anarchokapitalizmem (który nazwał „istotną odmianą doktryny libertariańskiej”) a anarchizmem:
Anarchizm miał bowiem charakter kolektywistyczny, gdy tymczasem anarchokapitalizm i sam libertarianizm to doktryny o charakterze skrajnie indywidualistycznym.
Jedną z odmian anarchizmu i zarazem jednym z korzeni myśli libertariańskiej jest XIX-wieczny anarchoindywidualizm, który, jak sama nazwa wskazuje, wcale nie miał kolektywistycznego charakteru. Profesor odrzuca zatem niekolektywistyczną część myśli anarchistycznej, aby wskazywać na rzekomą różnicę pomiędzy anarchizmem a pewnymi jego odmianami. To tak, jakby pisać, czym różni się owoc od gruszki. Tworzy to tylko niepotrzebny mętlik pojęciowy. Według mnie lepiej jest po prostu zauważyć, że anarchizm to zbiór bardzo zróżnicowanych doktryn, w którym mieszczą się zarówno nurty indywidualistyczne, jak i kolektywistyczne. Podobnie zróżnicowany jest przecież ewidentnie wyznawany przez autora „archizm”. Istnieje wiele pomysłów na ustroje państwowe („archistyczne”), więc nie powinna również dziwić różnorodność pomysłów na porządki bezpaństwowe (anarchistyczne).
Jak faktycznie libertarianie rozumieją wolność
Dalej profesor przybliża libertarianizm słowami: „chodzi o kult wolności pojmowanej jako niezależność od innych”. Jest to pewne nadużycie, ponieważ libertarianom chodzi o niezależność od przymusu innych. Znów kluczowa różnica, podobna do tej, na którą zwracałem uwagę przy okazji szczepień i związków zawodowych. Libertarianie nie twierdzą, że ludzie nie mają na siebie wpływu. Nie proponują każdemu pustelnictwa czy indywidualnej autarkii, która byłaby faktyczną niezależnością od innych, przynajmniej pod względem ekonomicznym. Przeciwnie, przytłaczająca większość libertarian wskazuje na ogromne zalety wolnego rynku oraz podziału pracy. Płyną z tego dość proste wnioski. Skoro rynek to suma dobrowolnych interakcji pomiędzy jednostkami, to jeśli chcemy korzystać z dobrodziejstw rynku, godzimy się na zależność od tego, co inni ludzie są skłonni zaoferować nam w zamian za nasze zasoby. Nie pragniemy więc całkowitej niezależności od innych ludzi.
To fundamentalne niezrozumienie libertarianizmu powoduje, że sporą część artykułu prof. Szahaj poświęcił na zwalczanie swojego własnego, mylnego wyobrażenia o nim. Już w następnym zdaniu autor przypisuje libertarianom niechęć do wszelkich instancji, które „wolność próbują ograniczać lub regulować”. Libertarianie sami jednak proponują instytucję ograniczającą i regulującą wolność każdej jednostki – jest nią własność prywatna, zarówno swojego ciała, jak i zewnętrznych materialnych zasobów. Libertarianizm opiera się na zasadzie nieagresji – czyli zakazie inicjowania fizycznej przemocy wobec innych osób oraz ich własności. Jest to niewątpliwe (według libertarian wystarczające) ograniczenie nałożone na wolność każdego człowieka. Autor ma rację do pewnego stopnia – libertarianizm rzeczywiście dopuszcza wiele różnorodnych zachowań. Muszą one jednak być pokojowe, tzn. zgodne z zasadą nieagresji. Libertarianie nie żywią zatem niechęci do instancji (np. prywatnych agencji ochrony), które ograniczają i regulują wolność, egzekwując zasadę nieagresji – o ile same również jej nie łamią. A państwo łamie ją z definicji. Stąd ich niechęć do państwa.
Obrazek z fanpage'a Zdecyduj się
Nikt nie jest samotną wyspą
Kontynuując okazywanie nieznajomości fundamentów libertarianizmu (praw własności i zasady nieagresji), prof. Szahaj przypisuje libertarianom opór „wobec przepisów dotyczących szczepienia dzieci, zakładania kasków motocyklowych czy też zapinania pasów w samochodzie”. Autorowi umyka fakt, że takie zasady mogą zostać ustanowione w ładzie libertariańskim przez prywatnych właścicieli poszczególnych terenów. Pisze na przykład:
[F]akt, czy moje dziecko zostaje zaszczepione czy nie, jest tylko pozornie moją własną sprawą. Oto bowiem konsekwencje nieszczepienia niektórych dzieci dotykają innych najmłodszych. Mogą się one zarazić od nieszczepionego dziecka, w ostateczności konsekwencją może być nawet epidemia.
Ron Paul, amerykański wolnościowy aktywista, były kongresmen oraz – co w tym kontekście istotne – lekarz mający za sobą lata praktyki, napisał na ten temat świetny, zwięzły artykuł Vaccine Controversy Shows Why We Need Markets, Not Mandates. W libertariańskim porządku każdy, kto chce, aby jego dzieci nie miały styczności z dziećmi niezaszczepionymi, może zakazywać wstępu na swoją własność osobom nieszczepionym. Może posyłać dzieci tylko do szkół lub innych placówek i miejsc, gdzie istnieje podobny wymóg. W ten sposób zabezpieczony zostaje interes takich osób bez odwoływania się do przymusu. Praktyka pokaże wtedy, jak bardzo pożądany jest wymóg szczepień przez członków danej społeczności – jeśli ludziom będzie na nim zależało, takich miejsc będzie naprawdę dużo, a osoby nieszczepione będą mogły się cieszyć swoją wolnością jedynie na niewielkim terenie, na którym szczepienia nie są wymagane. Ponadto, nawet na terenach, na które osoby nieszczepione mają wstęp, wszyscy odpowiadają za szkody wyrządzone przez siebie lub swoje dzieci – w tym za zarażenie innych jakimikolwiek chorobami. Libertarianom nie trzeba tłumaczyć, że żaden człowiek nie jest samotną wyspą – oni wiedzą, że wolność jest nierozerwalnie związana z odpowiedzialnością (również prawną) za swoje czyny.
Zdjęcie z Wikipedii
Nie trzeba im również przypominać, że „nie ma ucieczki od wspólnoty, społeczeństwa czy kultury, a zatem i od innych ludzi”. Większość libertarian nie chce indywidualnej autarkii ani pustelnictwa. Ten fakt nie oznacza jednak, że wspólnota czy społeczeństwo nie może egzystować w zgodzie z zasadą nieagresji. Prof. Szahaj przez trzy akapity elokwentnymi zdaniami i odwołaniami do różnych filozofów zdaje się rozmywać istotną różnicę pomiędzy poparciem dla życia w społeczeństwie, a poparciem dla konkretnego rodzaju społeczeństwa, w którym ważną rolę odgrywa zinstytucjonalizowany przymus. To naprawdę nie jest to samo.
Podobnie jak w przypadku szczepień, prawa własności rozwiązują problem kasków motocyklowych i zapinania pasów w samochodzie. Jeśli rzeczywiście kaski i pasy są tak pożądane, właściciele dróg mogą ustalić zasady, które będą wymagać ich noszenia i zapinania. Właściwie nie wiem, skąd autor wziął informacje o tym rzekomym oporze libertarian, więc trudno się do tego szerzej odnieść. Pewne jest jedynie to, że z libertarianizmu nie wynika pogląd, że na drogach nie powinno być wspomnianych obowiązków, tylko że to prawowici właściciele dróg powinni o tym decydować – i znowu, być może na różnych drogach będą obowiązywać różne zasady.
Autor kontynuuje temat, odwołując się do wątpliwej argumentacji:
[T]o, czy zapinam pasy w samochodzie lub wkładam kask motocyklowy, nie jest jedynie moją prywatną sprawą, ponieważ ewentualny wypadek z moim udziałem nie będzie dotyczył tylko mojej osoby. Angażuje on siłą rzeczy innych ludzi, którzy chcą mi pomóc. W grę wejdzie ich wysiłek, emocje oraz koszty psychiczne i materialne pomocy.
Jaka „siła rzeczy” angażuje ludzi, którzy chcą pomóc nieodpowiedzialnemu uczestnikowi wypadku? Ich własna wolna wola – za którą np. motocyklista nienoszący kasku nie jest odpowiedzialny. Jeśli chcą pomóc, to jest to ich sprawa. Czemu mielibyśmy zakładać, że ludziom, którzy robią to, co chcą, dzieje się jakaś krzywda wymagająca interwencji, która miałaby poprawić ich los?
Ludzie dobrej woli mają przecież w ładzie libertariańskim prawo efektywnie gospodarować swoim ograniczonym czasem i energią – i pomagać jedynie tym uczestnikom wypadków, którzy zrobili wszystko, co w ich mocy, by zabezpieczyć się przed jego skutkami. Mogą przyjąć zasadę, że nie pomagają motocyklistom, którzy nie noszą kasków. Według libertarian nikt nie powinien być zmuszany do ponoszenia kosztów lekkomyślności innych ludzi.
Konsekwentne zastosowanie poglądów autora powinno go doprowadzić do postulowania zakazu wszelkich sportów ekstremalnych oraz innych, obecnie akceptowanych zachowań, które wiążą się z ponadprzeciętnym ryzykiem. Spójna libertariańska filozofia wskazuje natomiast na odpowiedzialność jednostki za jej własne wybory – zarówno uczestnika wypadku, jak i osób, które mają prawo zdecydować, czy udzielą pomocy, czy może nie jest to warte wspomnianych przez prof. Szahaja emocji, wysiłku oraz kosztów psychicznych i materialnych.
Zaznaczę, że mówię w tym momencie o osobach niezwiązanych wcześniej umową z uczestnikiem wypadku. Inne zasady dotyczą ubezpieczycieli czy lekarzy, z którymi motocyklista z naszego przykładu podpisał kontrakt. Oni też mają jednak do dyspozycji różne mechanizmy zabezpieczające – mogą np. zawrzeć w umowie wymóg noszenia kasku podczas jazdy motocyklem. W razie złamania przez motocyklistę tego warunku, mogą zastrzec prawo do nieudzielenia pomocy lub uzależnić ją w kontrakcie od dodatkowej, odpowiednio wysokiej opłaty.
Nieodzowność państwa?
W kolejnym fragmencie prof. Szahaj wraca do tłumaczenia libertarianom tego, z czego oni doskonale zdają sobie sprawę:
Jesteśmy od siebie zależni, wpływamy na siebie i z konieczności tworzymy sieć relacji, z których jedynie niektóre znajdują się pod naszą kontrolą. Dlatego potrzebna jest instancja, która owe relacje będzie regulować. Także i dlatego, że bez tych regulacji grozi nam dominacja silniejszego, który bez pardonu wykorzystywać będzie swoją pozycję, aby podporządkować sobie innych ludzi.
Przypomnę, że libertarianie nie sprzeciwiają się życiu w społeczeństwie i zdają sobie sprawę ze współzależności występującej pomiędzy ludźmi. Libertariańscy anarchiści rozumieją również potrzebę istnienia instancji regulujących relacje między jednostkami – taką rolę mają pełnić prywatne agencje ochrony oraz prywatne sądy. Ponownie autor wykazuje niezrozumienie fundamentów libertarianizmu, w szczególności zasady nieagresji. Przytoczę kolejny przykład zdania, które albo nie jest adresowane do libertarian, albo świadczy o tym niezrozumieniu:
Nieograniczona wolność jednostek szybko bowiem przekształca się w samowolę, której ofiarą pada wolność i życie innych ludzi.
I znowu trochę szkoda literek poświęconych na kolejne akapity, które mogły zostać zaangażowane do czegoś lepszego niż walka autora z jego własnym, mylnym wyobrażeniem na temat libertarianizmu. Ostatecznie wywód służy uzasadnieniu istnienia państwa, jednak autor uzasadnia je w podobny sposób, w jaki libertariańscy anarchiści uzasadniają prawa własności oraz zasadę nieagresji:
Jakkolwiek daleko sięgalibyśmy w przeszłość, pojawi się tam coś na kształt państwa, bo gdy rodzi się prawo, z konieczności musi powstać jakaś instancja, która będzie pilnowała jego przestrzegania.
Oczywiście jeśli przez „coś na kształt państwa” rozumieć „instancję, która będzie pilnowała przestrzegania prawa”, to wszyscy libertarianie postulują istnienie „czegoś na kształt państwa”. Nie wyklucza to jednak sprzeciwu wobec samej instytucji państwa – proponowane przez anarchokapitalistów prywatne sądy i agencje ochrony nie są państwem, ale są „czymś na kształt państwa”, zgodnie z definicją samego autora.
Autor nie pisze, czemu rozwiązanie anarchokapitalistów jest błędne lub niewystarczające, tylko mylnie sugeruje, że oni nie zdają sobie sprawy z istnienia problemu i nie uważają, że prawo powinno być przestrzegane, a wolność jednostki powinna być czymkolwiek ograniczona. Filozofia libertariańska ogranicza ją jednak analogiczną wolnością innych osób.
Według autora doświadczenia historii pokazują, „że wtedy, gdy załamuje się porządek państwa i prawa, z ludzi wychodzą najgorsze cechy. To m.in. lekcja wszelkich wojen, przewrotów i rewolucji”. Umyka mu jednak to, że wojny są najczęściej związane z rozrostem władzy i zwiększoną agresją państw, a nie ich załamaniem. Rewolucje służą zazwyczaj przejęciu władzy, a nie jej obaleniu. Ciekawe, czy prof. Szahaj potępia również rewolucję amerykańską – jedną z nielicznych, która służyła ograniczeniu władzy i zaprowadziła bardziej wolnościowy porządek.
Dalej czytamy:
W tym także sensie oczekiwania libertarian, że bez państwa życie ludzkie pozbawione będzie agresji i uzyska cechy w pełni humanitarne, można określić mianem pobożnych życzeń.
Pobożnym życzeniem przeciwników libertarianizmu jest to, że libertarianie głoszą taki właśnie pogląd. Libertarianie sprzeciwiają się inicjowaniu agresji i rozpoznają państwo jako największego agresora. Nie uważają jednak, „że bez państwa życie ludzkie pozbawione będzie agresji i uzyska cechy w pełni humanitarne”. Autor mógłby czasem podać źródła swoich sensacyjnych tez. Teoretycy anarchokapitalizmu zwracają uwagę na rolę prawa oraz podmiotów je egzekwujących w ładzie bezpaństwowym. Podkreślają, że ludzie wciąż będą inicjować agresję i szukają takich sposobów zapobiegania przestępstwom, które będą efektywniejsze i oparte na lepszych fundamentach.
Libertarianie słusznie identyfikują inicjowanie agresji jako główne źródło problemów społecznych. Dochodzą więc do wniosku, że stworzenie instytucji, która może inicjować agresję w majestacie prawa, nie może być rozwiązaniem tych problemów. Zwolennicy państwa nieodmiennie chcą, by chroniło ono przed takimi zachowaniami, których ono samo może i powinno się dopuszczać. Nieumiejętność rozwiązania tej sprzeczności powoduje, że wpadają w kolejne: uzasadniają istnienie instytucji państwa groźbami wojen, które to właśnie państwa wywołują. Przywołują także wizje innych problemów kreowanych lub wzmacnianych obecnie przez samo państwo. Jest to błędne koło, w które libertarianie nie zamierzają wpadać. Po zidentyfikowaniu źródła problemu, chcą uderzyć w nie tak konsekwentnie, jak to tylko możliwe, a nie zinstytucjonalizować je i liczyć, że dzięki temu stanie się ono źródłem rozwiązań.
Dalej autor straszy libertariańskim postulatem szerszego dostępu do broni, który stanowi według niego:
antycypowanie owej [opisywanej przez Thomasa Hobbesa] sytuacji walki każdego z każdym i dominacji nagiej siły, skrywane pod frazesem „troski o ludzkie bezpieczeństwo”. Aby zobaczyć, jak kończy się owa libertariańska troska, wystarczy uważnie śledzić raporty na temat użycia broni w Stanach Zjednoczonych, kraju przesiąkniętym ideologią libertariańską, w którym nieokiełznana przemoc jest obecna od samego początku jego istnienia.
Jest to typowa demagogia, niepoparta żadnymi argumentami, danymi czy analizą porównawczą. Nie ma tu miejsca, by szczegółowo opisać wszystko, co jest nie tak w powyższym fragmencie. Zainteresowanych odsyłam do świetnego artykułu Michaela Huemera, Czy mamy prawo posiadać broń? Autor uzasadnia to prawo na gruncie filozoficznym, wychodząc od przesłanek, których nie sposób uznać za radykalne. Odpiera również popularne zarzuty przeciwko powszechnemu dostępowi do broni, odwołując się do wielu danych i badań. Prof. Szahaja, przywołującego oklepany argument Stanów Zjednoczonych, może w szczególności zainteresować dział 5.1.2. „Porównania międzynarodowe”.
„Kapitalizmu model liryczny”
W dziale „Mrzonki wolności absolutnej” autor bezpośrednio odnosi się do anarchokapitalizmu, który:
Tworzy „kapitalizmu model liryczny", wedle którego na w pełni doskonałym, wolnym rynku spotykają się podmioty dobrowolnie wchodzące ze sobą w relacje wymiany, dla wszystkich tak samo korzystne.
Ponownie, nie wiadomo skąd autor wziął pogląd o relacjach wymiany„dla wszystkich tak samo korzystnych”. Zapewne chodzi tu o teorię wymiany (wcale nie stworzoną przez anarchokapitalistów), zgodnie z którą obydwie strony dobrowolnej transakcji muszą spodziewać się, że będzie ona dla nich korzystna, inaczej jej nie dokonają. Przytaczałem ją we wpisie Handel to wielostronna wygrana – krótkie lekcje ekonomii. Przybliżyłem w nim również pokrótce subiektywną teorię wartości. Wynika z niej, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić, że wymiana jest „tak samo korzystna” dla jej stron. Nie mamy nawet narzędzi, by dokonać interpersonalnego porównania korzyści. Możemy jedynie powiedzieć, że uczestnicy wymiany spodziewają się odnieść dzięki niej korzyść, ale tych korzyści nie da się już zmierzyć ani porównać. Tym bardziej nie możemy stwierdzić, że wymiana jest tak samo korzystna dla wszystkich – również osób w nią niezaangażowanych. Jest to więc kolejny chochoł prof. Szahaja.
Kolejne zdania są kontynuacją wcześniejszych błędów, do których już się odniosłem. Opierają się na błędnej implikacji: jeśli potrzebne jest prawo, to potrzebne jest państwo. Anarchokapitalistyczni myśliciele wielokrotnie odnosili się już do tego argumentu na gruncie teoretycznym. Obaliła go również historyczna analiza ładów bezpaństwowych, w których zapewnieniem prawa lub bezpieczeństwa zajmowały się podmioty prywatne. Zainteresowanych odsyłam do kilku artykułów na ten temat, które zgromadziłem pod koniec artykułu.
Zanim jednak do tego przejdziemy, odniosę się do jeszcze jednego fragmentu artykułu prof. Szahaja:
Podobnie błędne jest przekonanie, że własność prywatna jest święta i nic nigdy nie ma prawa jej podważać. Tymczasem stanowi ona pewien wynalazek społeczny, który ma swoje walory, ale także wady. Do tych ostatnich należy m.in. możliwość korzystania z niej w sposób, który zagraża życiu i dobru innych ludzi. Wtedy np., gdy na czyjejś ziemi składowane są szkodliwe dla zdrowia odpady.
Jeśli korzystanie z własności „zagraża życiu i dobru innych ludzi”, to najpewniej zagraża własności ich ciał lub innych posiadanych przez nich zasobów. Mamy więc do czynienia z naturalną granicą wykorzystania przez jednostkę jej własności, która nie pozwala jej naruszyć własności innych osób.
Jeśli szkodliwe związki zawarte w gromadzonych przeze mnie odpadach nie wydostają się poza moją własność, nie można mówić o tym, że „zagrażam życiu i dobru innych ludzi”. Jeśli przedostają się na własność innych osób, to nie ja jestem osobą, która może się powołać na „świętość” własności prywatnej, ale właśnie ofiary mojego postępowania. Pisząc o błędnym przekonaniu dotyczącym praw własności, prof. Szahaj wykazał jedynie swoje własne błędne przekonanie na ten temat.
Przytoczę w tym miejscu fragment artykułu Waltera Blocka, Ochrona środowiska a wolność gospodarcza – głos za prawami własności (oczywiście polecam całość):
Do lat 20. i 30. XIX wieku orzecznictwo sądowe w Wielkiej Brytanii i USA było oparte mniej więcej na libertariańskiej wizji nienaruszalności praw (Coase, 1960, Horwitz, 1977). Zazwyczaj rolnik mógł złożyć skargę w sprawie iskier z silników lokomotyw, które powodowały zapłon stogów siana i innych plonów. Kobieta mogła zaskarżyć fabrykę za wysyłanie na jej działkę zanieczyszczeń powietrza brudzących jej pranie. Ktoś mógł też sprzeciwić się wdychaniu ciał obcych bez jego zgody. Prawie za każdym razem sąd stawał po stronie powoda i uznawał pogwałcenie jego praw. Skutkowało to wówczas nakazem chroniącym prawa skarżącego oraz wypłaceniem mu odszkodowania.
(…)
Jednak później, w latach 40. i 50. XIX wieku, w prawie pojawiła się całkiem nowa filozofia. Prawa własności nie były już przestrzegane. Odtąd istniała już ważniejsza kwestia: dobro publiczne. Co składało się na dobro publiczne w tej nowej wizji? Rozwój gospodarki USA. By osiągnąć ten cel, przepisy z lat 20. i 30. XIX wieku uznano za zbędne fanaberie. Dlatego też gdy oskarżyciel w procesie o zanieczyszczanie wnosił sprawę do sądu, był szybko zbywany. Mówiono mu, że oczywiście jego prawo własności zostało naruszone, jednak jest to całkowicie dopuszczalne, gdyż istnieje coś ważniejszego niż egoistyczne prawo własności. A tym czymś jest „dobro publiczne” polegające na wspieraniu przemysłu.
W taki właśnie sposób „poradził” i wciąż „radzi” sobie z problemem zanieczyszczeń postulowany przez prof. Szahaja system państwowy, odrzucający „świętość” prywatnej własności. Polacy zaniepokojeni głośnym ostatnio problemem smogu również mogą się cieszyć, że zmonopolizowane przez państwo sądy i policja nie postrzegają emitowania zanieczyszczeń jako agresji na cudzą własność.
Polecane lektury
Wszystkie osoby zainteresowane libertarianizmem zachęcam do przeczytania poniższych materiałów. Mam nadzieję, że z proponowanych lektur skorzysta również prof. Szahaj i zamiast tworzyć chochoły w rodzaju „doskonałego ustroju powszechnej szczęśliwości” (kolejny raz muszę zadać pytanie: który teoretyk libertarianizmu o czymś takim pisał?), zapozna się z faktycznymi założeniami tej filozofii i, nawet jeśli pozostanie wobec niej krytyczny, będzie wiedział, co i z jakich powodów krytykuje.
Murray N. Rothbard - O nową wolność. Manifest libertariański – nie jest to krótki artykuł, ale pełnoprawna książka. Dostępna jest do pobrania za darmo ze strony Instytutu Misesa, więc jedyną inwestycją jest czas. Ta jedna lektura wystarczy, by mieć o wiele głębsze rozumienie libertarianizmu niż piszący o nim dla poczytnego tygodnika profesor.
Katalog wiedzy nt. libertarianizmu – baza przygotowana przez Stowarzyszenie Libertariańskie we współpracy z Fundacją Wolności i Przedsiębiorczości oraz Instytutem Misesa.
Wstęp do libertarianizmu – lista 30 tekstów wybranych przez redakcję mises.pl oraz, jeśli ktoś woli, to samo w formie e-booka. Z zawartych tu artykułów szczególnie godne polecenia są: Murray N. Rothbard - Anatomia Państwa, Patrick Tinsley - Prywatna policja, Jesús Huerta de Soto - Klasyczny liberalizm a anarchokapitalizm. Na liście znajduje się również polecany wcześniej artykuł Michaela Huemera o prawie do posiadania broni oraz dwie pierwsze pozycje z artykułów, które wymieniam niżej.
Historyczna analiza ładów bezpaństwowych:
Terry L. Anderson, P. J. Hill - Amerykańskie doświadczenie z anarchokapitalizmem: Dziki Zachód nie tak bardzo dziki
Finbar Feehan-Fitzgerald - Prawo prywatne na szmaragdowej wyspie
System prawa prywatnego w średniowiecznej Islandii: portal Włodzimierza Gogłozy poświęcony temu zagadnieniu, David Friedman - Prywatne tworzenie i egzekwowanie prawa, Roderick T. Long - Zmierzch i upadek systemu prawa prywatnego w Islandii.
Paweł Witecki - Prawo bez państwa: Historyczne przykłady społeczeństw libertariańskich
Dziękuję za uwagę i zapraszam do głosowania, komentowania i obserwowania mojego profilu.
Moje inne wpisy, które mogą Cię zainteresować:
Świetna polemika. Profesor jak to mówią wg mnie "zaorał się sam" i czułem się naprawdę zażenowany jak to czytałem, że ktoś z tytułem profesora tak płytko i błędnie potraktował temat. Jako libertarianim wiem, że libertarianizm można dobrze i celnie skrytykować, wcale nie trzeba uciekać się do jakichś urojonych porównań... Reestem
Dzięki!
Takie błędy występują gdy ktoś przyzwyczajony do różnego typu państwowych świadczeń myśli o ideologiach w, których nie istnieją jako własności państwowe a prywatne.
W tym fragmencie autor prawdopodobnie w podświadomości myślał o pomocy przymusowej, nadanej przez jakąś instytucje państwową.
Gdy istnieje państwowe świadczenie np. zdrowotne. Naturalnym jest że decydenci starają się zmniejszać jej koszty, robią to poprzez wprowadzanie zakazów w ryzykownych dla naszego zdrowia sprawach, bowiem nasze ryzyko jest stratą dla całego systemu.
Tego typu "wspólnotowa" retoryka jest używana bardzo często w dyskusjach o wolnościowych ideologiach. Świadomie bądź nie.
Do tego jest bardzo skuteczna!! Dlatego że dla większości jest naturalne że istnieją państwowe świadczenia zdrowotne i jeśli sąsiad nie zapnie pasów, będzie miał wypadek to prawdopodobnie z naszego "wspólnego" zostanie wydane więcej niż gdyby miał te pasy zapięte.
Pewnie masz rację - we fragmencie o zapinaniu pasów mógł zajść właśnie taki schemat myślowy. Dzięki za komentarz i miłe słowa! :)
W punkt @barcisz, przekonałeś mnie.
Tylko tyle, że...
mnie wcale nie musiałeś przekonywać. Zgadzam się z większością Twoich twierdzeń i argumentacji.
Resteemuję, może jeszcze do kogoś dotrze.
Dzięki! :)
Może odgrzewam starego kotleta ale ja osobiście skończyłem czytać tekst profesora po tym akapicie:
Otóż wrzuca on Ayn Rand do libertarian razem z Rothbardem co dla kogoś nieznającego pokrętnych dróg "wolnościowców" może być ułatwieniem jednakże następnie pisze iż "(libertarianizm) chrakteryzuje nienawisć do państwa". Ten Libertarianizm do którego głównych przedstawicieli zaliczył Ayn Rand. Każdy kto choć odrobinę się orientuje w ruchach wolnościowych powinien już na tym etapie wysunąć wniosek iż profesor nie ma zielonego pojęcia o czym pisze.
Ten skarb został odkryty dzięki OCD Team! Odpisz na ten komentarz jeśli zezwalasz na podzielenie się nim z innymi! Akceptując to masz szanse na otrzymanie dodatkowej nagrody i jedno z twoich zdjęć z artykułu może zostać wykorzystane w naszej kompilacji postów! Możesz śledzić @ocd - i dowiedzieć się więcej na temat projektu i zobaczyć inne skarby! Dążymy do przejrzystości.
Jasne, zachęcam do dzielenia się moimi wpisami. ;)
I only recognize Sen Ron Paul but... I swear for Aphrodite, my beloved, that I'll command my maenads to use google translator to know what's about!!
For now please receive my offering of dances and joy!!
Evoé!!
Haha, maybe google translator can help, but take its words with a grain of salt. ;)
I will take your advice!!
Happy libations!!
Evoé!!
nice post