#21| Ekwador #2 - Skrzynecki park narodowy i ruiny Inków
Siemaneczko!
Dzisiaj kolejna porcja naszych przygód w Ekwadorze.
Jak do tej pory udaje się nam podróżowanie razem bez problemów czy kłótni. Nawet udało mi się namówić Wojtka na zarejestrowanie na steemit. Zapraszam was do niego na bloga, gdzie pisze on o technicznych kwestiach podróży TUTAJ
No dobra, jedziemy z tematem!
Poprzedni wpis zakończyłem na dotarciu do Cuenca. Pierwszego dnia wstaliśmy bez budzika aby się wyspać. A kiedy to już nastąpiło i zbrzydło nam łóżko ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Wyjątkowo nam się tutaj podoba. Jest dużo ładnych budynków, parków i bulwarów.
Miasto przypomina architekturą miasta europejskie, jest też dużo darmowych muzeów. Stwierdziłem, że dla odmiany odwiedzę kilka z nich. Są tutaj również ruiny Inków, których nie miałem okazji jeszcze zobaczyć w swojej podróży, przynajmniej nie w takim wymiarze.
Najpierw poszedłem do muzeum kapeluszy gdzie są one ręcznie robione na starych maszynach z lat 50-70 sprowadzonych z Europy.
Chwilę przyglądałem się pracy pani na maszynie do szycia.
Potem chciałem wejść do muzeum kultury aborygeńskiej ale było płatne 4$, więc od razu poszedłem zwiedzić ruiny. Kompleks nie jest duży, ale ciekawie przedstawia starożytną kulturę czczenia słońca i upraw roślin i zwierząt.
Flora i fauna jest w tym rejonie wyjątkowo bogata i inkowie zdawali sobie z tego bardzo dobrze sprawę. Oczywiście jest też centrum energetyczne symbolizujące słońce. A dzięki otaczającym górom mogli też dokładnie obliczać czas księżycowy i słoneczny za pomocą gwiazd.
Bardzo przyjemny spacer w zasadzie w samotności, nie licząc kilku pracowników zajmujących się konserwacją.
Maja też tutaj coś na kształt małego zoo z papugami.
Wieczorem zrobiliśmy z Wojtkiem zakupy i spakowalismy się na trekking do pobliskiego parku narodowego o nazwie Cajas co znaczy skrzynki, czyli Narodowy Park Skrzynecki.
Chcieliśmy spędzić cały dzień na trekkingu, dlatego wstaliśmy przed 6 aby zdążyć na autobus o godzinie 7. O 8:20 wyruszyliśmy z recepcji parku zaraz po rejestracji i zebraniu informacji o trasie.
Trekking w sumie o długości 12.1km zrobiliśmy w ok 8h. Na szlaku byliśmy sami. Raz tylko w oddali widzieliśmy jedną parę, ale szli innym szlakiem.
Pełno tutaj gór, strumyków i wodospadów wpadajacych do licznych jezior. Czasami fajnie odbijało się echo od gór. A przy jednym jeziorku nawet zrobiliśmy sobie drzemkę słuchając ćwierkania ptaków. Coś wspaniałego! Tylko my i natura.
No dobra, tutaj tylko ja ;)
Pod sam koniec przechodziliśmy przez las iglasty (teoretycznie na terenie prywatnym) i znaleźliśmy nawet sporo grzybów. Niestety nie wiemy czy są jadalne, więc zostały tam gdzie były. W drogę powrotną postanowiliśmy łapać stopa z bramek i w niecałe 10 minut już jechaliśmy do centrum z nauczycielem angielskiego.
Wieczorem zaplanowaliśmy sobie imprezkę z lokalesami na dobre zakończenie dnia i pomimo zmęczenia tańczyliśmy do samego rana.
Kolejne kilka dni korzystaliśmy z miasta poznając nowych ludzi, spacerując jego ulicami i jedząc lokalne jedzenie. Co ciekawe tutaj taniej wychodzi zjeść na mieście niż gotować w domu. Co oczywiście było jeszcze wygodniejsze.
Zostaliśmy tutaj też te kilka dni więcej, bo zwyczajnie nam się tutaj podobało a nasz host Luís okazał się być mega spoko ziomkiem.
No ale jednak trzeba było w końcu ruszyć dalej. Zwyczajowo wstaliśmy o 5:30 aby się przygotować do wyjścia i zrobić śniadanie i jedzenie na drogę. Lokalne autobusy są tylko na specjalną kartę więc musimy iść na dworzec i łapać coś co jedzie za miasto. Ostatecznie przez praktyczny brak w różnicy w cenie zdecydowaliśmy się na autobus jadący 107km w stronę granicy. W Ekwadorze państwo dopłaca do transportu publicznego na terenie całego kraju w tym też do autobusów między miastami, więc jest zwyczajnie tanio.
W miejscu gdzie wysiedliśmy była kontrola policji, więc ustawiliśmy zaraz za nią. Ruch był bardzo mały ale w 30 minut udało się zatrzymać małego dostawczaka do miasta Loja. Droga prowadziła przez góry i widoki były niesamowite, ale przez to też jechaliśmy wolno. Ważne, że do przodu!
Idąc obwodnicą do ronda na wylocie z miasta trafiliśmy na farmę pomidorów i zaraz na brzegu było wyspane kilkadziesiąt kg, chyba jako odpady. Nie wiemy jednak dokładnie dlaczego, bo większość z nich nadawała się do spożycia. Wybraliśmy po kilka dla siebie i 50m dalej trafiliśmy na jeszcze na uprawę szczypioru, zerwaliśmy po kilka do pomidorów i zjedliśmy ze smakiem drugie śniadanie.
Dochodząc do ronda spotkaliśmy 3 innych podróżników, byli z Hiszpanii i też podróżowali na stopa ale w drugą stronę. Daliśmy im znać o pomidorach a sami zaczęliśmy łapać w naszym kierunku.
Po 5 minutach zatrzymała się ciężarówka. Początkowo nie byliśmy pewni czy chcemy nią jechać po górach ale okazało się, że jest pusta więc zabraliśmy się na kolejne 35km.
Na stacji benzynowej na której staliśmy w oczekiwaniu na kolejny transport zaatakowały nas krwiożercze muszki (takie same jak w Minca w Kolumbii), więc pomimo dość wysokiej temperatury staliśmy z długich spodniach i w długich rękawach.
Z następnym kierowcą dojechaliśmy prawie do granicy po drodze jadąc przez góry spowite gęstymi chmurami niczym mgła.
Na jednym z zakrętów nawet była taksówka w rowie, która przewróciła się do góry nogami. Zatrzymaliśmy się aby pomóc wyciągnąć pasażerów, którzy na szczęście przeżyli, bez większych obrażeń i ruszyliśmy dalej.
Dochodziła godzina 18 i byliśmy trochę głodni, niestety w sklepie obok były tylko chipsy i artykuły do gotowania. Zjedliśmy więc ciastka, które nam jeszcze zostały. O 18:20 zrobiło się ciemno i mieliśmy już iść szukać miejsca do spania kiedy zatrzymał się pickup prosto do granicy. Udało się więc jeszcze tego samego dnia przekroczyć granicę z Peru. Plan na dziś zrealizowany! W końcu stop działa tak jak trzeba.
Ruszyliśmy na piechotę dalej wzdłuż drogi w ciemności aby znaleźć miejsce na nocleg kiedy akurat zaczęło padać. Zeszliśmy więc tylko z drogi, w pośpiechu rozłożyliśmy hamaki na dość cienkich drzewach i poszliśmy spać.
--
Dzięki, że jesteś i czytasz moje przygody
Jeżeli podobają ci się moje przygody to zostaw po sobie komentarz :)
Dodaje mi to motywacji aby tworzyć dalej :)
Pamiętaj także aby wpaść na moje inne media społecznościowe:
Artur
©Freedom Traveling -Artur Szklarski. Wszystkie zdjęcia i teksty są mojego autorstwa. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szkoda, że Loja dopuściliscie, super miasteczko w klimacie Cuenca. A z tą taxi w rowie to przy ich stylu jazdy nie dziwi mnie to.
Po kilku miastach już nie chcieliśmy wjeżdżać do kolejnego 😉 nie przepadamy za miastami.
Akurat to warte było zobaczenia, też jako dobra baza wypadowa do dżungli. A miast też nie lubimy, ale takie z historią jak najbardziej a Loja jest jednym z takich miast.
Innym razem wpadniemy 😁 my dżunglę robiliśmy w Peru i Brazylii i tak 😉 może właśnie przez to, że już do Iquitos się kierowaliśmy to nie robiliśmy przystanków po drodze. Pokażesz zdjęcia jak się spotkamy 😊
Chic article. I learned a lot of new things. I signed up and voted. I will be glad to mutual subscription))))
Sobie kolega nosek zjarał... ;) Jakie tam macie temperatury teraz?
Teraz jestem w Peru w Cusco i tutaj jest w dzień ok 15 a w nocy blisko zera 😉
@Suchy się może wypowiedzieć bardziej aktualnie o temperaturach w Ekwadorze 😁
Czy Cusco to takie miasto gdzie tęczowe flagi na kamienicach wisza? :)) Głaskaliście alpakę? :)
Flag nie widziałem... (chyba na szczęście) Ale alpake głaskałem 😁 śmieszne to takie....
No wlasnie zastanawialem sie patrząc na zdjęcia czy wlasnie przeszła miastem parada równości, czy ma to jakis inny lokalny sens :)
Congratulations @freedomtraveling! You have completed the following achievement on Steemit and have been rewarded with new badge(s) :
Award for the number of upvotes
Click on the badge to view your Board of Honor.
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
Congratulations @freedomtraveling! You have received a personal award!
1 Year on Steemit
Click on the badge to view your Board of Honor.
Do not miss the last post from @steemitboard:
SteemitBoard and the Veterans on Steemit - The First Community Badge.