Rangun: Azjatyckie miasto ogrodów. Część 3.
Pagoda Szwedagon.
W trakcie mojej włóczęgi po Azji Południowo-Wschodniej odwiedziłem niezliczone świątynie, pagody i stupy z posągami Buddy we wszystkich możliwych pozycjach. Buddyści mają tendencję do opowiadania, że wszystkie ich pagody są tak samo ważne i piękne.
Link do poprzedniej części: Rangun: Azjatyckie miasto ogrodów. Część 2. Kolonialny Rangun.
Czasem z przyjemnością zabiorą cię na kilkugodzinną przejażdżkę do wyjątkowej świątyni, która po bliższych oględzinach okaże się być niemalże identyczna jak wszystkie poprzednie. I żadna ilość oryginalnych starych malowideł na wewnętrznych ścianach nie będzie w stanie tego zmienić. Za każdym razem, gdy ktoś chce mi pokazać stupę, którą “trzeba zobaczyć”, staram się znaleźć powód, aby nie jechać. Wszystkie one są dla mnie niemalże identyczne i zwyczajnie nudne. Dla pagody Szwedagon robię wyjątek, gdyż coś mówi mi, że tym razem może być inaczej.
Licząca sobie ponoć dwa tysiące sześćset lat pagoda Szwedagon to najświętsze miejsce dla każdego Birmańczyka. Podobno zawiera relikwie czterech historycznych wcieleń Buddy. Podchodzę do niej przez jedno z czterech wejść i zaczynam wspinaczkę po schodach, mijając sprzedawców handlujących książkami, amuletami na szczęście, statuetkami Buddy, świeczkami, złotymi listkami, kadzidełkami, flagami modlitewnymi, miniaturowymi parasolkami i kwiatami. Kupuję bilet wstępu za pięć dolarów, który wymagany jest jedynie od obcokrajowców, zostawiam buty i skarpetki na specjalnie do tego przeznaczonej półce, gdyż do świątyń należy wchodzić boso, ignoruję oferty przewodników i mierzę się z pagodą po raz pierwszy.
Stupa jest wykonana z cegieł pokrytych złotem, co sprawia, że cała konstrukcja wygląda jakby była wykonana ze złota. Nad bazą budowli znajdują się tarasy, na które wstęp mają jedynie mnisi oraz mężczyźni. Kolejne elementy to „dzwon”, gzyms opasający obwód stupy, coś co przypomina odwróconą mnisią miskę, płatki lotusu, pąk bananowca, korona w kształcie parasola wypełniona 5,448 diamentami i 2,317 rubinami oraz chorągiewka. Na szczycie znajduje się diamentowe oko zawierające siedemdziesięciosześciokaratowy (piętnastogramowy) kamień. Część klejnotów mieniła się w świetle zachodzącego słońca. Gapiłem się osłupiały przez kilka minut, dopóki z rozmyślań nie wyrwał mnie głos za moimi plecami.
-Jest piękna, prawda? – zapytał jeden z dwóch starszych łysych mnichów w czerwonych szatach.
-Prawda – odpowiedziałem bez zastanowienia.
-Czy chciałbyś, abyśmy cię oprowadzili?
-Jasne, czemu nie – uśmiechnąłem się.
Zaczęliśmy obchodzić pagodę zgodnie z ruchem wskazówek zegara, tak samo jak robią to wierni Birmańczycy. Podstawa stupy ma kształt ośmioboku i otoczona jest ośmioma małymi świątyniami.
–Tydzień ma osiem dni. Wierzymy, że dzień, w którym urodziła się dana osoba wyznacza jej miejsce planetarne, które z kolei reprezentowane jest przez różne zwierzęta: garuda (mityczny ptak) dla niedzieli, tygrys dla poniedziałku, wtorek dla lwa, słoń z kłami dla środy, słoń bez kłów dla środy wieczór, mysz dla czwartku, świnka morska dla piątku i naga (mityczny smok/wąż) dla soboty – powiedział mnich, rozpoczynając wycieczkę.
-Moment… Macie osiem dni tygodnia? – zapytałem.
-Tak, ale nie. W naszym tradycyjnym kalendarzu tydzień ma osiem dni, ale dzień ósmy przypada na środę wieczór. Więc tak naprawdę się nie liczy – wyjaśnił mnich.
-Aha, rozumiem – skłamałem.
-Jakiego dnia się urodziłeś?
-We wtorek – odpowiedziałem.
-A więc jesteś lwem! Chodź z nami. Chcę ci coś pokazać.
Obeszliśmy kilka miejsc planetarnych, z których każde zawierało statuetkę Buddy. Za każdym z nich stał posążek anioła stróża, pod którym było jedno z ośmiu zwierząt. Wierni ofiarowali kwiaty i flagi modlitewne. Polewali głowę posążku Buddy wodą, odmawiając ciche modlitwy i szepcząc życzenia. Dźwięk małych dzwonków w oddali, mieszający się z zapachem płonących kadzidełek sprawił, że czułem się jak aktor w jakiejś bajce. Mnisi zabrali mnie do jednego z mniejszych budynków otaczających pagodę. Minęliśmy posąg pokaźnego, leżącego Buddy i zatrzymaliśmy się przed dużą tarczą pełną małych kwadracików. Każdy z nich zawierał w środku symbol niewielkiego, złotego zwierzęcia.
-Kiedy są twoje urodziny? – zapytał jeden z mnichów.
-Dwudziestego kwietnia osiemdziesiątego drugiego roku – odpowiadam.
-Jak masz na imię?
-Marek.
-Marek… Marek… Marek… Wtorek… Kwiecień… – mnich powtarzał w kółko, robiąc na kartce jakieś wyliczenia i przyglądając się tarczy z kwadracikami.
-Ryba! – wykrzyknął tryumfalnie, pokazując mi symbol złotej ryby na tarczy.
-Co z tą rybą? – zapytałem osłupiony.
-Byłeś rybą w jednym ze swoich poprzednich wcieleń! – dodał.
-To może dlatego nie jem ryb?
-Być może. Wszystko jest możliwe!
To mi dało do myślenia. Nigdy nie byłem wielkim fanem ryb jako potrawy. Jedyny ich rodzaj, jaki byłem w stanie przełknąć, to bezpostaciowy kwadratowy filet, smażony przez moją matkę lub babkę gdy byłem młodszy. Zjadłem coś takiego po raz ostatni, gdy miałem około szesnastu lat. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Zjadłem może połowę i poczułem, że jeśli nie przestanę, to zwymiotuję. Od tamtej pory nie zjadłem nigdy ani ryby, ani żadnych owoców morza. Już sama myśl o tym sprawiała, że miałem mdłości. Czy to dlatego, że byłem rybą w poprzednim wcieleniu?
-Znasz Aung San Suu Kyi, naszą przywódczynię? – zapytał mnich.
-Tak, znam.
-Dobrze… wiesz, ona była tu wiele razy… W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym roku na przykład przemawiała do pół miliona osób. Zażądała demokracji od militarnego reżimu. To było powstanie 8888 od daty kiedy nastąpiło… ósmego sierpnia osiemdziesiątego ósmego roku. Nasz drugi zryw niepodległościowy. Dzięki temu mieliśmy wybory, sławę dla Aung San Suu Kyi i areszt domowy. Ale wierzymy, że pewnego dnia ona zaprowadzi nas do demokracji. Tak mówią gwiazdy!
-Mam nadzieję… – odpowiedziałem, starając się nie hamować jego optymizmu.
-W porządku, mój przyjacielu. Miło było cię poznać, ale musimy się oddalić, by czynić nasze wieczorne powinności – powiedział mnich.
-Dziękuję bardzo. Przyjemność jest po mojej stronie.
-Nic z tych rzeczy… Czy chciałbyś zostawić dar dla świątyni?
-Jasne, czemu nie? – odpowiedziałem tak pewnie, jak tylko potrafiłem. Jako zatwardziały ateista nie planowałem nic dawać na buddyjską tacę, ale jak mogłem odmówić zapytany wprost?
-Wspaniale! Możesz wrzucić pieniądze do tej szklanej skrzyni, o tam. Miłego wieczoru, przyjacielu.
Podszedłem do szklanej skrzynki i wrzuciłem do środka dolara. Spojrzałem ponownie na złotą, błyszczącą pagodę. W ciemności wyglądała jeszcze piękniej niż za dnia. Tysiące zapalonych świeczek, zapach kadzidełek i ciche modlitwy sprawiły, że było to tej nocy pewnie najbardziej magiczne miejsce na tej planecie. Wziąłem głęboki oddech wiedząc, że jeszcze tu wrócę. Tej jednej pagody nigdy nie będę miał dosyć…
Tłumaczenie z angielskiego i edycja: @earworm
Ciąg Dalszy Nastąpi...
Ze względu na wysoką jakość ten post otrzymuje skromny upvote 100% od nieoficjalnego kuratora tagu #pl-podroze! Pojawi się on także w dziale "Podróże" w najnowszym numerze @kurator-polski!
Congratulations @mareklenarcik! You have completed some achievement on Steemit and have been rewarded with new badge(s) :
Award for the number of upvotes
Click on any badge to view your own Board of Honor on SteemitBoard.
For more information about SteemitBoard, click here
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP