Uwierz w Kreacjonizm cz. 2
Część Druga - część pierwsza - TU
7. Idealne dostrojenie Ziemi do życia
Argument - Kilkanaście parametrów jest „poprawnych” by życie istniało na tej planecie. Na przykład, jeśli Ziemia byłaby odrobinę bliżej słońca, byłaby zbyt gorąca i woda w ocenach by wygotowała się, jeśli Ziemia byłaby dalej, pokryta byłaby lodem. Orbita Ziemi (zapewniającą stałą temperaturę), obroty ziemi (by zapewnić dzień i noc nie za długie i nie za krótkie), nachylenie osi (zapewniające pory roku) i obecność księżyca (powodujący pływy oczyszczające oceany) są tylko kilkoma z wielu przykładów.
Obecność dużych ilości wody z jej specjalnymi właściwościami także jest wymagana. Woda jest rzadkim związkiem, który jest lżejszy w stanie stałym niż w ciekłym. To pozwala zbiornikom wodnym zamarzać na powierzchni pozwalając życiu pod nim przetrwać. Inaczej woda zamarzałaby od dna i stawałaby się lodem. Woda jest też uniwersalnym rozpuszczalnikiem, pozwalającym rozpuszczać/mieszać się z wieloma związkami chemicznymi tworzącymi życie. Nasze ciała są w 75-85% złożone z wody.
Pierwsza rzecz, na jaką chcę zwrócić uwagę, to ogólny i niewyobrażalny antropocentryzm tego argumentu. Wszystko w nim kręci się wokół człowieka. Ignorujemy fakt, że niezależnie od tego czy istniejemy czy nie, prawa fizyki byłyby identyczne. Nie byłoby, komu ich zaobserwować czy opisać, ale by działały. Oczywiście możemy wysuwać hipotezy odnośnie subiektywności postrzegania rzeczywistości, ale nie jest to przedmiotem naszego rozważania. Prawa fizyki działają niezależnie od człowieka. I to jest fakt. Odwracanie wagi tego faktu jest błędem.
Teraz przejdźmy do samego argumentu.
Najpierw zastanówmy się czy rzeczywiście Ziemia jest tak „przyjazna” życiu (w sensie życia ludzi). Tylko jedna ósma powierzchni Ziemi nadaje się do zamieszkania przez ludzi! Trzy czwarte to morza i oceany, połowa to albo pustynia (14%), albo wysokie góry (27%) lub inny nienadający się do zamieszkiwania obszar. Więc 1/8 to chyba nie aż tak dobrze przygotowany teren, jak na planetę „stworzoną” dla ludzi.
Druga kwestia to poruszana ekosfera („strefa Złotowłosej” – od bajki o trzech misiach), czyli odległość od gwiazdy centralnej, która gwarantuje warunki sprzyjające powstaniu życia.
Żeby zrozumieć, o jakim zakresie odległości mówimy, musimy najpierw wprowadzić jedną miarę. Mianowicie jednostkę astronomiczną (AU). Jednostka astronomiczna to odległość Ziemi od Słońca. Jeden AU wynosi 150 milionów kilometrów – taka odległość dzieli nas od naszej gwiazdy.
Po co to nam?
Bo naukowcy szacują, że ekosfera przy gwieździe naszej wielkości mieści się między 0,725 a 3 AU! To jest oczywiście wynik ogólny i jest doprecyzowywany w ramach tych odległości w zależności od zmiennych wziętych pod uwagę w szacunkach. Do ogólnych warunków/zmiennych zalicza się:
prawidłową temperaturę atmosfery – między -70 a +80 stopni Celsjusza,
obecność wody ciekłej (H2O)
niezwiązanego tlenu (O2).
Naukowcy rozszerzają jeszcze te warunki o osłonę atmosferyczną, ale nie jest to kluczowe, ponieważ nie ma wpływu na organizmy żyjące pod powierzchnią gruntu i przystosowane do promieniowania. Dodatkowo weźmy pod uwagę, że nawet na Ziemi występują bakterie beztlenowe, dla których tlen jest wręcz toksyczny.
Zatem nawet, jeśli mówimy o setnych częściach AU to, gdy kreacjoniści mówią o „kilku metrach” (a takie wypowiedzi słyszałem i czytałem) to mylą się o, kilkanaście rzędów wielkości. Przesunięcie Ziemi w przestrzeni kosmicznej o kilka metrów, czy nawet kilometrów, mogłoby mieć wpływ na ekosystem Ziemi, ale z całą pewnością nie krytyczny dla istnienia życia.
Księżyc, nachylenie osi Ziemi i jej obroty sprzyjają powstaniu życia na naszej planecie – to fakt. Ale nie znaczy to, że istnieją one po to, żebyśmy mogli żyć. Jest odwrotnie! To my możemy żyć na tej planecie, bo ma to miejsce.
Zwróćmy jeszcze uwagę na jeden drobny szczegół z argumentu. Pływy morskie mają niebagatelny wpływ na ruch obrotowy Ziemi, spowalnia go wydłużając dobę - jak to się ma do tezy, że dni są "wyregulowane" pod nas.
Ponadto na pływy wpływ ma także grawitacja słońca, nie tylko księżyca, o czym autor argumentu zapomniał.
I uwaga w nawiasie o oczyszczaniu się dzięki pływom wody, …jeśli wymieszanie się wód można nazwać oczyszczaniem się ich – to zgoda…
Woda. Temat rzeka.
Po pierwsze – woda nie występuje wyłącznie na Ziemi. Mamy bezpośrednie dowody jej występowania w różnych formach na Marsie, Księżycu i na księżycach Jowisza. Więc nawet w naszym Układzie Słonecznym nie jest aż tak rzadka, jak sugerowałby argument.
Po drugie – woda w stanie zakrzepłym (lód) nie zmienia swojej masy, tylko objętość. Oczywiście z lekcji fizyki wiemy, że ciężar i masa to dwie różne wartości.
Ciężar to wypadkowa siły, z jaką Ziemia przyciąga dany obiekt. Masa to ilość materii obiektu fizycznego.
Jeśli mówimy o kilogramach, to mówimy o MASIE. Ciężar wyraża się w niutonach.
Zatem jeśli chcemy rozprawić się z argumentem, że woda jest lżejsza, jako lód i dlatego zamarza od góry, to raczej mówimy o masie niż o ciężarze. A to jest coś innego niż objętość, która wpływa na ten proces. Jeśli mamy do czynienia z taką samą ilością (masą) wody i zmienia ona objętość, to możemy mówić o zmianie gęstości wody (lód ma o około 10% mniejszą gęstość).
Dlatego lód tworzy się na powierzchni wody, nie od dna – nie, dlatego, że jest „lżejszy”.
I znowu – żyjemy, bo woda ma takie właściwości. Nie - woda ma takie właściwości, żebyśmy mogli żyć!
Ostatnie dwa zdania są poprawne i nie zawierają błędów. Są tylko bardzo ogólnie sformułowane.
To, co zrobiono w tym argumencie to typowe odwrócenie związku przyczynowo skutkowego, tak, aby pasował do założonej tezy. Pewnie się z tym jeszcze spotkamy w argumentach kreacjonistycznych…
8. Idealne dostrojenie praw fizyki
Argument - Dostrojenie stałych fizycznych, które kontrolują fizykę wszechświata – fundamenty podstawowych sił (stałe silnego oddziaływania nuklearnego, słabego oddziaływania, siły grawitacyjnej i elektromagnetycznej) znajdują się na ostrzu noża. Najmniejsza zmiana w tych lub tuzinach innych uniwersalnych parametrów spowodowałaby, że życie byłoby niemożliwe.
Pomysł wszechświatów równoległych, w którym istnieje wiele wszechświatów i nasz, „tak się składa”, że ma właściwe wartości tych stałych znajduje się poza nauką i może nie zostać nigdy udowodniony. Nawet, jeśli zostanie udowodniony, to nadal musimy zapytać o przyczynę tych wszechświatów.
Cały argument opiera się na prostym założeniu – jeśli czegoś nie wiemy = Bóg.
To prawda, że jeśli którakolwiek ze stałych fizycznych uległa by zmianie, cały domek z kart, który nazywamy naszym wszechświatem by się zasadniczo zmienił. A na pewno przestałby spełniać warunki, jakie dziś obserwujemy. Natomiast nie możemy się zgodzić z tezą, że byłby to wszechświat niezdolny do podtrzymania życia. Nie ma na to żadnych dowodów. Nie wiemy czy jeśli nie zmieniłaby się jedna ze stałych fizycznych, to czy nie pociągnęłaby za sobą modyfikację pozostałych i finalnie ustabilizowana nie mogłaby jednak spełniać warunków pozwalających na powstanie życia. Na pewno w nieco innej formie niż dziś. Ale nie wiemy.
Załóżmy, że odkryjemy życie na planecie gdzie grawitacja jest znacznie różna od ziemskiej. To by zdemolowało cały ten argument. Bo argument zakłada antropocentryzm praw fizyki, finalność życia w takiej formie, w jakiej występuje na Ziemi. Jeśli planeta miałaby dużo większe przyciąganie, a mimo to powstałoby na niej życie, to chyba możemy powiedzieć, że stała grawitacyjna się nie zmieniła, ale jej wpływ na życie – tak. Bo ten argument pomija fakt, że na przykład grawitacja na poziomie makro (grawitacja teorii względności) ma całkowicie inny charakter i inne zmienne niż grawitacja na poziomie mikro (grawitacja mechaniki kwantowej). Zatem na uogólnieniu tylko tej jednej siły możemy wykazać, że ktoś, kto formułował ten argument w ogóle nie kuma cza-czy i nie ma pojęcia o tym, o czym pisze. Ja też mam niewielkie pojęcie o fizyce grawitacji, ale trzy minuty na google i wiem, że argument jest błędny z powodu swojej ogólności.
No i co z faktem, że nauka pokazuje nam coraz częściej, dzięki postępowi narzędzi badawczych, że niektóre, do tej pory stałe, mogą być jednak nie takie stałe jak by nam się wydawało. Bo okazuje się na przykład, że prędkość światła wcale może nie być stałą – TUTAJ.
Wróćmy na chwilę do założenia, „jeśli czegoś nie wiemy = Bóg”. Myślę, że to będzie też zamknięcie tematu.
Z takim podejściem są, co najmniej dwa problemy.
Po pierwsze – nigdy nie wyjaśniamy jednej niewiadomej inną. To błędne koło, które dodaje tylko kolejne pytania zamiast rozwiązywać problem. Bóg nie jest odpowiedzią na nic. Jest dołożeniem kolejnego pytania.
Po drugie – jest w tym twierdzeniu głęboka hipokryzja.
Stałe fizyczne znamy dzięki nauce. Kilkaset lat temu grawitacja była boskim cudem, (że ludzie nie spadają na drugiej półkuli), a o pozostałych prawach nikt nawet nie wiedział. Dziś kreacjoniści wykorzystują wiedzę naukową i próbują ją podciągnąć pod dominium, z którego Bóg już został wypędzony. Wiemy, co powoduje, że przedmioty się przyciągają. Znamy i opisaliśmy ten fenomen. Stawianie pytania, dlaczego tak się dzieje jest po prostu głupie! Wiemy, czym jest grawitacja, jak działa, co powoduje i jaka jest jej rola – nie wiemy wszystkiego – to fakt, ciągle się uczymy. Ale stawianie pytania, dlaczego grawitacja jest – to czysty nonsens i tylko kreacjonista może zadać takie pytanie.
Zwłaszcza, że stawia je znając jedyną, jego zdaniem, możliwą odpowiedź. „Nie wiecie? Szach-mat – to BÓG”…więc zrobiłeś kupę na szachownicę i uważasz, że wygrałeś…BRAWO!
9. Nagłe pojawienie się skamielin w zapisie kopalnym.
Argument - Najstarsze skamieniałości wszelkich stworzeń są w pełni ukształtowane i nie zmieniają się w czasie („zastój”). „Eksplozja kambryjska” w „pierwotnych warstwach” dokumentuje gwałtowne pojawienie się większości głównych grup złożonych zwierząt. Nie ma dowodów ewolucji z prostszych form. Ptaki rzekomo ewoluowały z gadów, ale nigdy nie znaleziono w zapisie kopalnym „pół łuski/pół pióra”. Gady oddychają używając „dwudrożnych” płuc (tak jak ludzie), ale ptaki mają płuca „przepływowe” przydatne podczas poruszania się w powietrzu. Czy możesz sobie wyobrazić jak taka przemiana płuc mogła mieć miejsce? Nagłe pojawienie się i zastój są spójne z biblijną koncepcją stworzenia „według ich rodzaju”, a światowy potop, spowodował odłożenie się „geologicznej kolumny” i dał wrażenie „eksplozji kambryjskiej”. Mądrzejsze, bardziej mobilne zwierzęta mogły dłużej uciekać przez wodami potopu i zostały zakopane w wyższych warstwach, prowadząc do zakopania ich w porządku od form prostszych do bardziej skomplikowanych, które dziś są błędnie odczytywane, jako dowód postępu ewolucyjnego.
Od samego początku głupota. Po pierwsze – argument ten całkowicie ignoruje, że w zapisie kopalnym mamy skamieliny częściowe. Po drugie – ignoruje, że w zapisie kopalnym obserwujemy skamieliny form przejściowych. Po trzecie – skamieliny są stałe w takim samym stopniu jak kamienie i skały są „stałe” – czyli pod pewnymi warunkami nie zachodzą w nich zmiany (erozja itd.).
„Eksplozja kambryjska” trwała od 70 do 80 milionów lat! Gdzie tu gwałtowność, którą postuluje ten argument? Owszem, definicja geologiczna mówi o „gwałtownym pojawieniu” się wielu gatunków zwierząt, ale jest to poprzedzone takim dość istotnym słówkiem „relatywnie”. Bo w relacji do skali geologicznej, 80 milionów lat to rzeczywiście dość szybko.
Kolejna bzdura – ewolucja nie oznacza zmiany z mniej skomplikowanych form do bardziej skomplikowanych. Ewolucja to zmiana dyktowana przystosowaniem się do środowiska. Może to oznaczać zmianę w kierunku zmniejszenia złożoności. Prostym przykładem tego mechanizmu jest zarodziec (Plasmodium), który jest odpowiedzialny za przenoszenie malarii. Ten organizm w toku ewolucji pozbywał się cech, które przestawały być potrzebne przy pasożytniczym trybie życia.
„Pół łuski/pół pióra” – czyli nadal się upierają przy kaczkodylu (crockoduck)…żałosne…
Ewolucja układu oddechowego u kręgowców – zachęcam do własnego posłużenia się wujkiem gogle i ciocia Wikipedią. Z zastrzeżeniem, że nie zatrzymujemy się na stronie Wiki, tylko sięgamy do materiałów źródłowych (taka mało odwiedzana sekcja na samym dole strony Wikipedii).
Jeśli chodzi o biblijną koncepcję „według ich rodzaju”. Kreacjoniści posługują się słówkiem „kind”, czyli rodzaj, gatunek. Jednak nigdy nie podali definicji tego słówka, które nie występuje w anglojęzycznej taksonomii. Czyli dopóki nie zdefiniują o czym mówią, jest to po prostu nowomowa oparta na nieistniejącej klasyfikacji.
No i część o potopie i uciekających zwierzętach…serio? Trzeba to obalać? Przecież od tego aż mózg boli. Po pierwsze – najszybsze zwierzęta nie muszą być najmądrzejsze ani najbardziej złożone. I możemy kręcić tymi wartościami w kółko. To nie są wartości zależne. Nie będę wchodził głębiej w tę część argumentu…on jest po prostu głupi. I nawet nie muszę sięgać po informacje ile czasu trwa odkładanie się jednej „warstwy” geologicznej… po co? Pewnie i tak podważą za chwilę metody datowania i fakty na rzecz bajek z pustyni…ech…
10. Ludzka świadomość
Argument– Osoba jest jednością ciała i umysłu/duszy jako niematerialnej części Ciebie, która jest Tobą. Chemia nie może wytłumaczyć samoświadomości, kreatywności, rozumowania, emocji miłości i nienawiści, odczuwania przyjemności i bólu, posiadania i pamiętania doświadczeń i wolnej woli. Jeśli rozum opiera się na ślepych neurologicznych zdarzeniach w mózgu, nie jest on godny zaufania, nie można na nim polegać.
Na początku musimy zadać pytanie o podstawę tego argumentu. Czy dusza istnieje i czym tak naprawdę jest. Bo argument nie dostarcza takiej informacji. I tylko opierając się na tym podstawowym braku moglibyśmy go odrzucić. Ale chcę się trochę w to zagłębić, więc pominę ten błąd. Musimy zatem przywołać jakąś definicję duszy, żeby oprzeć na czymś rozważania.
Skupimy się na religijnej definicji, bo przecież kreacjonizm ma podstawy religijne. Dusza to pierwiastek życia, niematerialny, rozumny i nieśmiertelny element struktury człowieka. W ujęciu judeo-chrześcijańskim dusza jest darem od Boga.
I tutaj muszę od razu przywołać kilka pytań, zanim przejdę do analizy pozostałych elementów argumentu.
Kiedy dusza zostaje „wstrzyknięta” w człowieka?
Bo to jest bardzo ważne, zwłaszcza w kontekście faktów, które obserwujemy w naturze oraz w sytuacji gdy to człowiek, poprzez technologię, daje życie. Jeśli jak sugerują niektóre teologie, plemnik jest nośnikiem duszy i w momencie poczęcia dusza znajduje swoje miejsce w embrionie, to nie dostajemy żadnej odpowiedzi, tylko więcej pytań. Jeśli jeden plemnik powoduje powstanie bliźniąt – kto i kiedy decyduje o dodaniu drugiej duszy. Co w przypadku sztucznego zapłodnienia – człowiek wymusza na Bogu wsadzenie duszy, czy ludzie z in-vitro nie mają duszy? Co się dzieje z duszą w momencie naturalnego wchłonięcia bliźniaka w łonie?
Jeśli dusza zostaje „wsadzona” do człowieka w momencie gdy jego organizm jest już gotowy, czyli w momencie uruchomienia się układu nerwowego, to w jaki sposób odróżnić ten fakt od właśnie startu mózgu. Pomijam kwestię, że takie ujęcie wytrąca antyaborcyjne argumenty z ręki zwolenników świętości życia od poczęcia.
I jako wisienkę na torcie możemy dodać, że nigdy nie zostało udowodnione istnienie duszy albo jakiegokolwiek innego, niematerialnego czynnika stanowiącego o istocie człowieka i żyjącego po jego śmierci.
Przejdźmy teraz po kolei przez to, czego rzekomo „chemia nie może wytłumaczyć”.
Podstawowym błędem tej części jest, według mnie, wyizolowanie tych pojęć. Bo nie są one rozpatrywane jako element systemu reagującego na otoczenie, tylko są ujmowane jako wewnętrznie spójnie i niezależne wartości. Ale po kolei. I będę się tutaj poruszał po nieco grząskim terenie, bo są to kwestie ciągle badane i nie wiemy wszystkiego. Natomiast wsadzenie magicznego duszka w miejsca niewiedzy nie są odpowiedzią na pytania, jakie istnienie tych zjawisk stawia.
Samoświadomość – to świadomość samego siebie, zdawanie sobie sprawy z doświadczanych doznań. Zgodnie z teorią samoświadomości/samopostrzegania (D.J. Brem 1972) opiera się na dwóch założeniach:
I - jednostka zdobywa wiedzę o swoich kompetencjach, motywacji i emocji dzięki wnioskowaniu o nich na podstawie zewnętrznego zachowania i zewnętrznych okoliczności, w których działa.
II - spostrzeganie siebie i innych ludzi przebiega podobnie do I-go założenia.
I na tej podstawie wysuwa wniosek, że źródłem samowiedzy jest zewnętrzna obserwacja swojego zachowania. Dzięki procesowi samopostrzegania jednostka zdobywa informacje o sobie.
Nie możemy rozpatrywać samoświadomość w oderwaniu od relacji obserwator-obserwowany. Możemy też stwierdzić, że samoświadomość nie jest niczym innym niż wiedzą o istnieniu nas samych.
Biorąc pod uwagę, że naukowcy dokładnie zbadali kiedy następuje „obudzenie” się samoświadomości u ludzi, oraz udowodnili, że zwierzęta także posiadają pewną formę samoświadomości (test lustra). Czy do faktu, że nasz mózg (czyli my) po pewnym czasie obcowania z doświadczeniem samego siebie wykształca wiedzę o tym, że „ja to ja” potrzebujemy super naturalnego duszka Kacperka? Nie sądzę. I wyjaśnienie naukowe jest o wiele ciekawsze i prowadzi do nieco głębszych konkluzji niż, w mim odczuciu, uproszczone i banalne wyjaśnienie przy pomocy duszy.
Kreatywność – z definicji – proces twórczy, proces umysłowy pociągający za sobą powstawanie nowych idei, koncepcji, lub nowych skojarzeń, powiązań z istniejącymi już ideami i koncepcjami. Jako, że nie ma jednak jednej autorytarnej definicji kreatywności możemy troszkę zaszaleć.
Ja bym rozpatrywał kreatywność z co najmniej dwóch poziomów.
Pierwszy to manipulacja ograniczonymi systemami w celu utworzenia nowej treści. Obserwujemy to na przykład w muzyce czy poezji. Język czy gama są systemami zamkniętych „reguł”, własności. W tym ujęciu, kreatywność to manipulowanie tymi regułami w celu utworzenia nowej formy, treści.
Drugi opiera się na tendencji naszego mózgu do znajdowania wzorców. Jeśli trafimy na pozornie niezwiązane koncepcje, to nasz mózg, naturalnie, będzie się starał znaleźć między nimi powiązanie, często tworząc zupełnie nowe konstrukty.
Żaden pomysł nie bierze się z pustki, nie przypływa znikąd. Nie jest też powodowany niematerialnymi bytami czy „boską inspiracją” lub „muzami” w greckim duchu.
Rozumowanie – proces myślowy polegający na uznaniu za prawdziwe danego przekonania lub zdania na mocy innego przekonania lub zdania uznanego za prawdziwe już uprzednio. Czyli rozumowanie jest ściśle opisane regułami logiki. Logika jest nie tylko wyznacznikiem poprawnego rozumowania, ale jest jakby jego ekstraktem. Jako rozumowanie możemy też rozumieć każdą czynność umysłową. Jednak jak już zaznaczyłem – poza nienaturalnymi stanami (w wyniku medytacji czy uniesienia duchowego) jest to ściśle związane z relacją obserwatora i bierze się z reakcji na rzeczywistość. Nie z kosmosu…
Miłość – jest najbardziej chyba podatnym na osobistą interpretację konceptem. Od strony fizjologicznej czy endokrynologicznej jest doskonale opisana. Problemem jest ścisłe ustalenie skąd się bierze. I znowu – poltergeist w mózgu nie jest wytłumaczeniem. Istnieje wiele koncepcji i teorii. Według mnie, miłość jest naturalnym stanem organizmu w sytuacji silnego przywiązania do drugiej osoby. Może też być „efektem ubocznym” wziętej odpowiedzialności oraz instynktownego dążenia do własnego zadowolenia, szczęścia, poprzez sprawianie przyjemności innym lub po prostu wynikiem narastającego pożądania.
Nienawiść – Często przeciwstawiana miłości. I tak jak ona jest silnie interpretowalna. Tak jak miłość jest odpowiedzią organizmu na przywiązanie, troskę i pożądanie, nienawiść może być odpowiedzią na odrzucenie, ból, krzywdę. Tak jak miłość, tak i nienawiść nie istnieje w oderwaniu od rzeczywistości. Odnoszą się do rzeczywistości, otoczenia i doświadczenia i są na nich zbudowane. Nie pojawiają się znikąd w nas.
Przyjemność – nawet nie trzeba wiele się nad tym zastanawiać, żeby po prostu wiedzieć, że ten stan odczuwamy fizycznie. I możemy go sztucznie wywoływać poprzez środki chemiczne, farmakologię czy inne sposoby stymulacji, która wpływa na chemie naszego mózgu i powoduje doświadczanie tego stanu. Tak samo jak bólu.
Posiadanie i pamiętanie doświadczeń – nie możemy tego wyjaśnić jeśli oderwiemy nas od rzeczywistości. Jeśli umieścimy się w rzeczywistości oraz weźmiemy pod uwagę to, co już wiemy o ludzkim mózgu – ta część argumentu jest po prostu bez sensu. Nasz mózg rejestruje wszystko co nas otacza. Znakomitą większość jednak odrzuca jako „szum”. Pozostawia i prezentuje naszej świadomej uwadze to, co jest istotne dla naszego obecnego stanu lub gdy dostrzeże w doświadczanej rzeczywistości wzór, który w relacji do już posiadanych zasobów może mieć kluczowe znaczenie. Tak to wygląda „z lotu ptaka”. To w jaki sposób przechowujemy, porządkujemy i zarządzamy pamięcią doświadczeń jest już dość dobrze opisane przez neurologię.
Wolna wola – to jest istne koncepcyjne bagienko. Zdania są podzielone i raczej nigdy nie znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi. Ja postaram się opowiedzieć jak ja widzę koncepcje wolnej woli. Oczywiście w telegraficznym skrócie, bo ten temat zasługuje na osobny artykuł.
Według mnie na koncepcję wolnej woli musimy patrzeć z dwóch perspektyw – dla uproszczenia, nazwę je perspektywami mikro i makro. W perspektywie mikro, mówię o codziennych decyzjach, wyborach i działaniach. Te akcje noszą znamiona wolnej woli, bo dokonujemy wyborów, decydujemy o swojej drodze. Pozornie. Bo to jakie decyzje podejmujemy wynika z tego jak wygląda nasza perspektywa makro. Perspektywa makro wynika z naszych predyspozycji, genów, uwarunkowań. Nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić i to determinuje nasze wybory na poziomie mikro. I te dwie perspektywy się zapętlają, wzajemnie przenikają. W ten sposób, co prawda, tworzymy paradoks w stylu „co było pierwsze – kura czy jajko?”, ale ustawia podejście do koncepcji wolnej woli. Mogę więc powiedzieć tak – zakres naszej wolnej woli zależy od jej ograniczeń wynikających z naszych naturalnych cech i predyspozycji. Nie istnieje coś takiego jak absolutna wolna wola, czy wolna wola jako niezależny koncept.
Ostatnie zdanie głosi teorię, że nie możemy polegać na swoich mózgach w naukowym ujęciu. Ciekawe jest to, że wszystkie koncepcje religijne, idea Boga, duszy czy samego kreacjonizmu – to są twory właśnie tych „ślepych neurologicznych zdarzeń”. Widzicie w tym hipokryzję? Bo ją widzę.
Zatem z jednej strony mamy zjawiska dobrze rozpoznane i opisane przez naukę. Z drugiej mamy koncepcje, które nawet w kręgach filozofów i teologów są co najmniej mgliście sprecyzowane. Na pewno tego argumentu nie można rozpatrywać w kategoriach naukowych. Przede wszystkim nie definiuje podstawowych pojęć. Brakuje definicji duszy, nie mamy podanej perspektywy czy tezy do poszukiwań. Ten argument jest najłagodniej mówiąc nieprecyzyjny i ignoruje zdobycze nauki – neurologii, psychologii i wiedzy o człowieku generalnie.
Właśnie ze względu na to nie strzelajcie do mnie jak coś pokręciłem. I nie czepiajcie się, że nie skupiłem się na chemii w wyjaśnianiu pojęć. Starałem się wyciągnąć trochę wiedzy i dorzucić swoje spojrzenie.
11. Ludzki język
Argument - Język jest główną rzeczą, która oddziela ludzi od zwierząt. Żadne zwierzę nie jest zdolne do osiągnięcia czegoś podobnego do ludzkiego języka i nawet próby nauczenia języka szympansów zawiodły. Ewolucjoniści nie mają wytłumaczenia dla pochodzenia ludzkiego języka. Biblia ma. Mówi ona, ze pierwszy człowiek, Adam, był stworzony ze zdolnością do mówienia. Biblia także tłumaczy dlaczego mamy różne języki, ponieważ Bóg musiał „pomieszać” wspólny język używany w Babel po potopie, w celu zmuszenia ludzi do rozproszenia się po ziemi zgodnie z Jego wolą. Był to jednak tylko „powierzchowne” pomieszanie, ponieważ wszystkie języki zawierają identyczne koncepty, umożliwiające ich naukę i zrozumienie.
Żeby dobrać się do tego argumentu musimy wprowadzić zgrabnie pomijany termin protojęzyka. Protojęzyk to prekursor obecnych języków, najczęściej definiowany jako stadium pośrednie między sposobami komunikacji zwierząt, a językiem ludzkim (ściślej: biologiczną zdolnością językowa współczesnych ludzi). I zatrzymajmy się na chwilę w świecie zwierząt, które nie mają żadnego języka. I to jest fakt. Natomiast nie możemy uznać za prawdziwą tezę, że zwierzęta nie posiadają złożonych systemów komunikacji. I nie chce tutaj rozszerzać definicji czy podciągać faktów. Chodzi jedynie o to, że możemy wskazać na bardzo wiarygodną hipotezę dotyczącą ewolucji języka. Tak, ewolucji języka. Bo jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że zwierzęta maja złożone systemy komunikowania zagrożeń (w niektórych przypadkach potrafią nawet zakomunikować jaki drapieżnik się zbliża do stada) to wskazanie na to, że język mógł ewoluować wraz z powiększającą się możliwością mózgu naczelnych, jest lepszym wytłumaczeniem niż Biblia. Wróćmy do protojęzyka. Nie wiem czy wielu z Was słyszało o neuronach lustrzanych. Są to neurony, które powodują, że jak zobaczycie drapiącą się osobę, to zaczyna Was coś swędzieć i jak ktoś ziewa, to Wam też chce się ziewać. Odpowiadają one za naturalne naśladownictwo. I protojezyk mógł się w ten sposób wykształcić. Nasi przodkowie naśladowali dźwięki otoczenia w celu nazwania rzeczy. Następnie w toku adaptacji ten pierwotny język ulegał zmianom jako osiągnięcie cywilizacyjne i poznawcze. O teoriach powstania języka możecie poczytać w świetnym artykule na stronie racjonalista.pl.
Podsumowując tę część – nie jest prawdą, że ewolucja nie ma wytłumaczenia dla pochodzenia języka. Istnieje przynajmniej kilkanaście hipotez i trwają badania w tym zakresie. I szczerze? Biblia ani Bóg nie jest odpowiedzią na postawione pytania. Wolę naukowo uzasadnione hipotezy niż zamknięcie dyskusji mitami.
Przejdźmy do bzdury odnośnie „pomieszania języków przez Boga”. Nic takiego nie miało miejsca i nie dlatego mamy różne języki. I proces ewolucji języka możemy obserwować „na żywo”. Wystarczy poprosić, żeby Wasza Babcia porozmawiała z dzisiejszym nastolatkiem. Język zmienia się już na poziomie pokoleń, w ramach jednej grupy etnicznej. Weźmy pod uwagę długi czas, odległość, izolację populacji i setkę innych czynników – mamy wyjaśnienie dlaczego z jednego języka mogło powstać ich klika lub kilkaset. I bardzo Was przepraszam, ale różnice językowe nie są powodem rozprzestrzenienia się ludzi. Różnice językowe są tego efektem.
I w związku z tym nie trzeba szukać wymówek, typu „powierzchowne pomieszanie”. Jeśli język wyewoluował, rozwinął się ze wspólnego rdzenia, to jasne jest, że będzie miał, niezależnie od stopnia złożoności i odbiegania od oryginału, wspólne cechy.
Czy możemy zatem wrzucić ten argument do kosza? Moim zdaniem tak. Ale niech każdy z Was sam to oceni.
12. Reprodukcja seksualna
Argument - Wiele stworzeń reprodukuje się aseksualnie. Dlaczego zwierzęta maiłyby porzucić prostszą, aseksualną reprodukcję na rzecz bardziej kosztownej i nieefektywnej reprodukcji seksualnej? Reprodukcja seksualna jest bardzo złożonym procesem, który funkcjonuje tylko, gdy jest kompletny. Do reprodukcji seksualnej należy zaangażować męskie i żeńskie organy płciowe, spermę i jajeczka i całą związaną z tym maszynerię – przeczy to wyobraźni.
Dlaczego? Bo rozmnażanie płciowe sprzyja szybszej ewolucji. Podczas rozmnażania płciowego dochodzi do wymiany materiału genetycznego, podczas gdy w przypadku rozmnażania bezpłciowego, jakakolwiek zmiana jest skazana jedynie na mutację.
Ten typ rozmnażania jest „gorszy” tylko, jeśli całkowicie zlekceważymy procesy ewolucyjne. I taki jest chyba cel tego argumentu.
Poza tym – nie każdy typ reprodukcji płciowej oznacza konieczność angażowania organów płciowych. Bo autorzy artykułu zapomnieli chyba, albo zlekceważyli zjawisko obojnactwa. Obojnactwo nie oznacza, że osobnik ma organy płciowe obu płci. Obojnactwo polega na występowaniu w ciele jednego osobnika jednocześnie męskich i żeńskich gruczołów rozrodczych albo występowanie w jego ciele gruczołu obojnaczego wytwarzającego jaja i plemniki.
I wyobrażam sobie, że fakt przeczenia wyobraźni takiego procesu wynika z ignorancji i braku wiedzy, nie z tego, że to niewyobrażalne. Ale pamiętajmy, kreacjoniści odrzucają ewolucję i dlatego dla nich bez sensu jest ponoszenie dodatkowych kosztów reprodukcyjnych, które są korzystne dla ewolucji.
13. Biblijny Świadek
Argument – Biblia jest prawdą. Historia Biblii jest prawdą. Słowa Biblii dotyczące naszych początków zostały przekazane do spisania człowiekowi przez Boga, który był jedyną, obecną żywą istotą. Nie byliśmy tam! Bóg powiedział, że stworzył wszechświat. Bóg powiedział, że stworzył wszystkie żywe istoty. Wiemy, że życie to dużo więcej niż tylko chemia. Bóg tchnął życie w Adama i to życie jest przenoszone poprzez pokolenia, aż do czasów dzisiejszych!
Leżę na podłodze i turlam się ze śmiechu. Serio.
Biblia jest książką, spisanym zbiorem mitów. Niczym więcej. Fakt, że dwa miliardy ludzi wierzy, że to słowo boże, nie nadaje temu mandatu prawdy czy faktu. Biblia w znakomitej większości nie znajduje żadnego potwierdzenia w innych źródłach. Żadna książka nie staje się prawdą poprzez to, że w niej jest napisane, że nią jest. Jeśli dołożymy do tego setki zaprzeczeń, niespójność historii w niej zawartych – wiarygodność Biblii jedynie spada.
Jeśli przyjrzymy się nieco bliżej temu argumentowi to musimy, zgodnie z zasadami dyskusji poprosić o dokładne zdefiniowanie przynajmniej jednego ważnego i kluczowego dla zagadnienia terminu.
Wiemy, że mówimy o Bogu Biblii, więc tutaj nie ma wątpliwości. Problem pojawia się, gdy dowiadujemy się, że Bóg tchnął życie w Adama. Czyli tylko Bóg może dawać życie. Jednocześnie, cztery zdania wcześniej dowiadujemy się, że Bóg jest żywy. Kto zatem tchnął życie w Boga? Czy definicja życia jest różna dla Boga i różna dla Adama? Bo tego nie wyjaśniono. Jeśli są to różne definicje, to wchodzimy w teren błędu logicznego, który nazywa się „special pleading”, który polega na omijaniu niewygodnych detali lub odwoływanie się do specjalnych okoliczności lub własności bez dopuszczenia krytyki takiego postępowania.
„Życie to dużo więcej niż tylko chemia” – zgoda. Ale co jest tym „więcej”? Bo jeśli nie wiemy to wrzucenie zamiast znaku zapytania koncepcji Boga nie odpowiada na to pytanie w żaden sposób.
Na koniec wróćmy do pojęcia prawdy. Jak ją zdefiniujemy w ostatnich detalach, jest drugorzędne w tym przypadku. Kluczowe jest coś innego. Możemy rozdzielić przekaz od autora, ale fakt, że wiemy, na 100% że autor istniał, na pewno służy przekazowi. W tym przypadku nie mamy żadnych dowodów na to, że Bóg istnieje czy istniał, nie wiemy, kto napisał Biblię (zwłaszcza Stary Testament) i tylko z grubsza możemy określić, kiedy powstały te opowieści. Jak możemy, zatem uwiarygodnić przekaz w przypadku, gdy nie możemy ustalić źródła czy autora. Oczywiście osobom wierzącym to nie przeszkadza.
This post has received a 0.90 % upvote from @booster thanks to: @niepoprawny.