Wspomnienia Józefa Sznajdera żołnierza AK okręgu Lwów - Część 14 - "Wyrok"
Późnym wieczorem dnia 9 maja zostałem wezwany na przesłuchanie do śledczego. Kiedy przeprowadzał mnie strażnik przez podwórze więzienne zauważyłem na firmamencie nieba błyski rakiet kolorowych oraz huki wystrzałów. Nie wiedziałem co się stało, co to za święto. Strażnik prowadzący mnie powiedział, że wojna z Niemcami się skończyła. Wojska Sowieckie wygrały wojnę i na pewno nas wypuszczą na wolność. U śledczego także wyczułem pewną radość. Tym razem przesłuchanie nie było takie ostre i długo mnie nie trzymał. Po powrocie do celi podzieliłem się wiadomościami z koleżankami z sąsiedniego pokoju. Wprawdzie nie bardzo chcieliśmy im wierzyć, że nas zwolnią. Z sąsiadką Ireną Sta/Słebnicką łączniczką AK umówiłem się, że jak będziemy na wolności musimy się odnaleźć i te nasze sąsiedzkie wiadomości oblać i powspominać. Później jeszcze kilka razy byłem przesłuchiwany i różnie to było. Pod koniec czerwca śledczy oznajmił mi że śledztwo prawdopodobnie zakończył, a teraz będę czekał na wyrok. Z początkiem lipca prawdopodobnie 4 gdyż dokładnie nie mogłem sobie przypomnieć, wezwano mnie i zaprowadzono na podwórze gdzie stał samochód – więźniarka Tz. Czarny Wagon?. Odwieziono mnie do budynku Wojennego Trybunału mieszczącego się na rogu Halickiej i Wałowej. Tu również przywieźli Tadzika Ciska i Sławka Kaczorowskiego, z którymi się w poczekalnie spotkałem. Tu również byli inni gdzie oczekiwaliśmy na rozprawę sądową. Tu dłuższy czas oczekiwaliśmy, w miedzy czasie można było pójść do toalety która mieściła się w drugiej klatce przechodząc przez bramę przejazdową. Kiedy przechodząc przez bramę nie będąc prowadzonym przez strażnika nasunęła mi się myśl aby ucieknąć, ale po zastanowieniu się zrezygnowałem gdyż może mnie by się udało uciec ale by na tym rodzina ucierpiała a i tak jak już mnie aresztowano to przeszli gehennę podczas przeprowadzanej rewizji a teraz by całą rodzinę aresztowali. Koło południa wezwano nas trzech na salę rozpraw oraz jeszcze dwie osoby: jednego mężczyznę i kobietę. Jak się później okazało chcieli dwie sprawy połączyć razem. Na Sali za stołem sędziowskim siedzieli sędziowie, prokurator, obrońca oraz śledczy. Każdego sprawę odczytywano z osobna. Trwało to dość długo. Do więzienia do swoich cel z powrotem przywieziono nas po rozpoczęciu godziny ciszy to jest po 21. Cały dzień byliśmy bez posiłku, a na drugi dzień tak samo zabrano nas rano przed rozdaniem porcji chleba. Koło dziesiątej ponownie wpuszczono nas na salę rozpraw. Pierwszy zabrał głos prokurator który żądał za popełnione przestępstwa osądzić
nas z §54 1A, §11 dla nas mężczyzn po 10 lat a dla kobiety 8 lat. Następnie zabrał głoś obrońca tylko wybrany nie przez nas tylko przez władze państwowe. Bronił nas można powiedzieć nie najgorzej między innymi co do paragrafu §54 1A, który oznaczał „Izmienniki Rodiny” co oznaczało „Zdrada Ojczyzny”, a §11 wiedział i nie powiedział – Tzn. To oznacza że wiedzieliśmy, że każdy posiada broń a nie zgłosił – jaką my zdradziliśmy ojczyznę, jesteśmy młodzi i wiele takich innych jakby na korzyść naszą. Po takiej obronie myśleliśmy że o wiele mniejszy wyrok otrzymamy jak żądał dla nas prokurator. Po tej obronie która dość długo trwała sąd udał się na narady. Przed wieczorem ponownie zebrał się sąd i oświadczono wyroki. I tak Tadzikowi Ciskowi 20 lat katorgi, mnie i Sławkowi Kaczorowskiemu po 15 lat katorgi. Natomiast Leszkowi Ostrowszkiemu?? 8 Lat przymusowej pracy a Janinie Jazienickiej 5 lat więzienia. Po rozprawie i znowu po godzinie 21 przywieziono nas do więzienia i zaprowadzono mnie do tej samej celi ażebym zabrał pozostawione rzeczy oraz woreczek z zasparowanym suchem chlebem. Wiedząc o tym że przy przechodzeniu do innego więzienia mogą zrobić przy mnie ponownie rewizję i łańcuszek z krzyżykiem który mi się udało zachować i zabrać, schowałem go do fasowanej pajki chleba a tak zwanej garbusce to jest krajnej części chleba tak aby nie było to zauważalne i ten chleb zasuszyłem. Podczas zabrania swoich rzeczy nie mogłem dać znać sąsiadkom o swoim wyroku, ani się z nimi pożegnać gdyż strażnik stał w drzwiach i podpędzał mnie, a następnie zaprowadził mnie do celi nr 57 która to już była duża, nas kilkudziesięciu osób, byli to więźniowie po wyroku. W tej celi była przeważająca ilość Ukraińców. Były w niej dwa okna bez korzu wiec można było coś więcej zobaczyć. Te okna były usytuowane wysoko, tak, aby coś zobaczyć trzeba by było stanąć na ramionach współtowarzyszy. Widać przez okno było kościół Marii Magdaleny, część ulicy Leona Sapiehy oraz kawałek ulicy Sykstuskiej. Przez otrzymywane paczki i w nich grypsy, udało mi się omówić na odpowiednią godzinę i dzień w którym mogłem widzieć z okna swoją rodzinkę a oni moje okno celi i jej twarz. Przy zachowaniu szczególnej ostrożności przez rodzinkę i przeze mnie aby nie nakryli. Po około 2 miesiącach przebywania w tej celi zabrano wielu nas i odwieziono punkt przesiedleńczy(przesyłkę) mieszczący się Zamarstynowie. Na Zamarstynowie byliśmy usytuowani w kilku blokach przytorowych. Sale były duże bez łóżek tak, że siedzieliśmy i leżeliśmy na podłogach a było nas grubo ponad sto osób na Sali. Tu spotkałem Sławka Kaczorowskiego, Frania Sitnika, Adolfa Leśniaka i wielu innych. Tadzik Cisek był w budynku i także się z nim widziałem gdyż można było ukradkiem poruszać się w budynkach a było ich jeżeli pamiętam ok. czterech. Na punkcie przesiedleńczym jak i na celi zasądzonych dawali nam po 300 gramów chleba oraz raz zupy. Paczki jakie otrzymywałem już nawet 2 razy tygodniowo zaspakajały częściowo głód. Ponieważ byłem w jednym pomieszczeniu z Frankiem Sitnikiem i Adolfem Leśniakiem wspólnie dzieliliśmy się, a mając z Leśniakiem jedną łyżkę, to jest chochelkę drewnianą razem jedliśmy posługując się nią. Na przesyłce spotkało mnie wielkie zmartwienie gdyż ukradli mnie to co było najcenniejsze. W nocy w czasie snu zabrał mi worek z zachowanymi na ciężką godzinę sucharami a w tym worku była jedna pajdka chleba, już nawet spleśniała, której był też cenny krzyżyk pamiątka od dziadka z powstania 1863 roku. Na przesyłce byłem około 2 tygodnie.