Bazar integracyjny
Jak wiemy z historii, ludzie od zawsze migrowali niczym dzikie wielbłądy za lepszą paszą. Jest to zdrowy i naturalny odruch, pozwalający odświeżać stęchłe i degenerujące się często środowiska. Przemieszczanie się różnych populacji skutkuje wzbogacaniem materiału genetycznego autochtonicznej społeczności i wzmacnia miejscową populację, nie tylko w sferze fizycznej, ale wnosi również nowe idee i zachowania.
Nie jestem pewien jak to było w krajach skandynawskich, ale w Szkocji przez pewien czas panował zakaz zawierania związków małżeńskich poza własnymi klanami, co w następstwie prowadziło do zubożenia materiału genetycznego i prawdopodobnie nieświadomego sankcjonowania związków kazirodczych. W Europie była zupełnie odwrotna sytuacja.
Przewalały się tu tabuny najeźdzców z różnych kierunków oraz krzyżowały liczne szlaki handlowe. W języku perskim istnieją wspólne z polskimi słowa, świadczące o bezpośrednich kontaktach naszych słowiańskich przodków z mieszkańcami potężnej i bogatej Persji. I tak na przykład perskie słowo “kobete” oznacza kobietę, “zome” ziemię. Jestem przekonany, że możemy znaleźć wiele podobnych przykładów w różnych kombinacjach geograficzno-językowych.
I nie ma tu znaczenia, czy to nasi jurni woje (czy może handlarze) importowali na nasze pierwotnie tereny obce wyrażenia, czy może było odwrotnie. A może tak i tak? Podobną kwestię, dotyczącą drogi rozprzestrzeniania się niebieskiej tęczówki można rozwijać bez końca. Ważny jest fakt (niezależnie od okoliczności) ekspansji kodu genetycznego poprzez dobrowolne lub wymuszane zapylanie. Nie wiem ile jest prawdy w twierdzeniu, że aby ożywić zamulony i uśpiony w letargu zbiornik z karpiami, właściciel wpuszcza do niego kilka szczupaków. Nie w celu ich krzyżowania oczywiście, lecz przetrzebienia leniwych, osłabionych i niedbających o linię tłustych kotów. Różnorodność genetyczna o której ciągle wspominam ma swoje odbicie w urodzie a także jak przypuszczam zdrowiu.
Migracje są tradycyjnym, choć może nie do końca uświadomionym społecznie sposobem jego konserwacji oraz przetrwania w zdrowiu, choć może to stwierdzenie jest niezupełnie precyzyjne, mając na uwadze istnienie również hermetycznych społeczności. Osobiście skłaniam się ku koncepcji twierdzącej, iż dynamiczny rozwój większości populacji (nie tylko ludzkiej) poprzedzają bolesne dla ich mieszkańców zmiany środowiskowe. A oto dwa tylko z brzegu przykłady.
Potężne pożary lasów – w naszym odczuciu, postrzegane jako ludzkie tragedie, paradoksalnie regenerują wypalone środowisko (analogia do szczupaka w zamulonym stawie). Wygląda to tak, jakby sama Natura, w kolaboracji ze zjawiskami pogodowymi, umoczona była w upgrade kodu genetycznego poprzedniej generacji, lub conajmniej stymulowania dynamiki wzrostu flory a może nawet uzdrawiania fauny.
Daleki jestem od twierdzenia, że przyczyna awarii w Czarnobylu leżała poza sferą aktywności ludzkiej. Ale dla teoretyków spiskowych zaprzeczenie powyższego twierdzenia daje im możliwość żonglowania własną fantazją. Jeśli wyłączyć USB ze swojej racjonalnej części umysłu i pozwolić jej unieść się na fali fantazji, można odnieść wrażenie, że cały ten przypadek mógł być zainicjowany przez aktywność pozaludzką (zewnętrzną ingerencję na umysły pracowników, a tym samym podejmowane przez nich błędne decyzje).
“Po katastrofie wokół elektrowni utworzono kilkanaście całkowicie lub częściowo zamkniętych stref (patrz mapa z prawej). Łącznie strefy zamkniętego dostępu dla ludzi objęły obszar ponad 4769 km². Z powodu dużych ilości żywności pozostawionej przez ewakuowanych w pośpiechu ludzi nastąpił szybki wzrost liczby gryzoni zamieszkujących zamknięty obszar. Pojawiły się nawet głosy postulujące ich wytrucie, jednak natura sama ustabilizowała sytuację. Do zamkniętych stref zaczęło przybywać coraz więcej drapieżników i kolejnych zwierząt łańcucha pokarmowego. Zdaniem niektórych obserwatorów dzięki brakowi ingerencji człowieka w środowisko na terenach strefy zamkniętej liczebność zwierząt zwykle zamieszkujących te tereny zwiększyła się kilkunastokrotnie, a wokół Czarnobyla żyje także wiele gatunków zwierząt, które wyginęły na tych terenach dziesiątki lat wcześniej lub nie występowały w ogóle.”
Lubującym się w umysłowej ekwilibrystyce i filozofii, sugeruję obejrzenie i przemyśliwanie nad przekazem Andrieja Tarkowskiego w doskonałym filmie pt. Stalker. Stalker.
Choć pewnie to przypadek, możemy zauważyć pewne analogie pomiędzy dwoma powyższymi przykładami.
Moje poprzednie wpisy potwierdzają tezę, iż nie istnieją zjawiska niezależne i samorządne, odizolowane od pozostałych. Choć nie obserwujemy tego bezpośrednio, to wszystkie one są współzależne w jakiś sposób. To samo dotyczy związku pomiędzy użyźnianiem genetycznym 😊 i migracjami, obserwowanymi również współcześnie.
Amerykę (a także Australię i Nową Zelandię) jaką dziś znamy, budowali głównie imigranci. Polacy emigrowali wpierw do kopalń we Francji i Belgii, a po ich zamknięciu część z nich wraz z innymi do Ameryki. Turcy zasiedlali Niemcy, milion naszych w jukeju dobrowolnie rozpyla uzdrawiające miejscowe środowisko geny, a na ich miejsce do Polski wsizgują sie Ukraińcy, którzy dogodniejsze dla nich warunki znajdują w Niemczech. Ponieważ natura nie znosi pustki, nie można wykluczyć migrantów np. z Bangladeszu. Cypr objęli we władanie Rosjanie i Filipinki i w pewnej części Bułgarzy z Rumunami tworząc tam swoje diaspory. Tak jak bez pomocy Dynamo nie jesteśmy w stanie rozdzielić kawy od mleka w filiżance, podobnie nie da się odkręcić naturalnego ciągu migracyjnego do stanu przed nim. Migracja ludzka niczym się nie różni od migracji bizonów, łososi, żab, ptaków, reniferów, antylop i wielu, wielu innych gatunków. Jak wszystcy to wszyscy, babcia też. Więc dlaczego nie ludzie? Sztucznie hodowane, w klatkach na Atlantyku łososie, których kod genetyczny nakazują wędrówke do miejsca poczęcia, dostają wścieklizny mózgu, co przejawia się wzrostem zachorowań na raka ich konsumentów. Ot taka zemsta jednego gatunku na drugim.
Rozwiązania administracyjne, próbujące odizolować starające się zachować status quo struktury, wcześniej czy później muszą się przewalić. Emigranci są jak prąd elektryczny, który płynie tylko w przypadku różnicy napięć. Nie ma napięcia – nie ma prądu. Są oni narzędziem w rękach Natury dążącej do wyrównania potencjałów. Wydaje się, że wszelkie migracje to reakcje umysłu zbiorowego (jak ławice ryb, stada ptaków, żab czy ludzi) na dążenie Naturalnych sił do eliminacji napięć pomiędzy czułą membraną, której symbolem może być ogólnie pojęty dobrostan. Stawianie się kołkiem Naturze może się skończyć nieciekawie ponieważ, potrafi ona dyscyplinować z użyciem przemocy.
Gdybyśmy sobie pofantazjowali w tym stylu, moglibyśmy dojść do wniosku, że prąd ma możliwości ruchu w obie strony w zależności jak są zdefiniowane potencjały. Załóżmy, że Europę zdominują imigranci z Afryki i zrobią z niej to, co czynią w tej chwili autochtoni Afryki Południowej – czyli dewastują pozostawione im struktury. W ochronie własnego standardu, rodowici Europejczycy ładują się ze swoimi rodzinami na pontony i kajaki dopływając do wyludnionej już Afryki północnej, i dzięki swojej zaradności i pracowitości, przez pokolenia budują na piachu Nową Europę Afrykańską. W tym samym czasie, afrykańscy i azjatyccy imigranci w Europie, nie przygotowani do podtrzymania w miarę doskonałego systemu zarządzania który “odziedziczyli”, dokładnie i skutecznie konsumują, mając w poważaniu inwestycje w jego rozwój i podtrzymanie. Łatwo przewidzieć, że przeciągu kilku pokoleń, jeśli nowi europejczycy się nie ogarną, zaczną łypać okiem na dorobek NEA. I tak w kółko Macieju – mamy prąd zmienny o częstotliwości której jeszcze nie wydumałem.
Osobiście nasuwa mi się jedyne sensowne rozwiązanie. Trzeba wyłączyć prąd raz na zawsze, płacąc daninę w postaci zagwarantowania obu stronom, niezależnie kim są ich reprezentanci, identycznych szans na godne życie. Ale to wymaga wyrzeczeń tej zasobniejszej strony, co stanowi poważny problem. Odebranie psu kości może się skończyć krwawo. W razie wątpliwości co do zasadności tego pomysłu polecam końcówkę komiksu “13 dzielnica – Ultimatum” z bardzo sensowną konkluzją na końcu, tzn. od 1:40:30.
13 dzielnica
A oto niepowstrzymywalna prawie, codzienna migracja on line
A może z jakiegoś powodu Natura postanowiła wpuścić szczupaka do Europy?
Czas na superszybki i łatwy do zapamiętania przepis na obiad mleczny (na mleczu). Zbieramy świeże, dziewicze jeszcze listki mlecza (mniszek lekarski) i zalewamy wrzątkiem. Ponieważ sól podobno jest niezdrowa, zostawiamy zupę do przestygnięcia i tyle. Można się posilić samą zupą, a przecedzone liście potraktować jako drugie danie. W bardziej rozpasanej wersji podajemy zupę w postaci jak wyżej, plus na osobnym talerzyku garść świeżych liści w roli sałaty. Taki obiad nie tylko wyszczupla sylwetkę, ale jest też bardzo ergonomiczny w wykonaniu. W wyjątkowych sytuacjach (survival) możemy się obyć bez wody, głód zaspokajać w plenerze. Świeże liście zawierają wodę strukturyzowaną.
Określenie “bazar” pochodzi z Persji i przyjęło się w języku czeskim, esperanto, francuskim, hiszpańskim, kurmandżi, turkmeńskim, włoskim, bułgarskim, tureckim i przypuszczam w wielu innych tu pominiętych. Trudno byłoby znaleźć inne, logiczne uzasadnienie rozprzestrzeniania się określeń z epok przedinternetowych, bez udziału kontaktów osobistych. Kontakty, kontakty i jeszcze raz kontakty (również te inne) napędzają rozwój cywilizacji i urozmaicanie kodu genetycznego.
Droga na mój bazar prowadzi przez teren zasiedlony przez rodziny o charakterystycznej modzie. O panach nie wspominam, bo i tak wszyscy oni ubierają się w ponure, pasujące kolorystycznie do ich własnych wąsów ubrania. Aż dziw bierze jak ich kobiety rozpoznają.
Panie natomiast, mają upodobanie do tradycyjnych, żałobnych kolorów. Czarna spódnica i równie ponura bluzka ozdobiona złotym lub pseudozłotym krzyżykiem na łańcuszku, a w zimie narzucony długi sweter. Obuwie całoroczne to kapcioklapki, z wyjątkiem przełomu roku, kiedy to zamieniane są przeważnie na gumowe saboty (ciemne lub czarne) i ewentualnie skarpetki.
Fryz jak zawsze niezmienny, długie czarne włosy zawiązane w wysoki kok przebity ładnym patykiem. Ewentualnie mini kok na potylicy ściągnięty gumką (specjalną do tego celu). Młodzież preferuje żółtoblond z fikuśnym kukuryku na szczycie głowy. Strój ewentualnie uzupełnia siata pełna świeżych, bardzo niebezpiecznych dla zdrowia, pysznych bagietek, ewentualnie wózek. Dzieci nie dotyczą dogmatyczny terror w zakresie aplikowanej mody.
Języka którego używają nie jestem w stanie dokładnie zidentyfikować. Czasem wydaje mi się że jest to regionalny romski (cygański?), innym razem portugalski, jeszcze innym mieszanina tych dwóch z katalońską wkładką. Język francuski traktowany jest jako urzędowy.
Powinienem zaznaczyć, że w relacjach z innymi odnoszą się bardzo uprzejmie, kulturalnie, nie plują na cudze buty, ustępują drogę nawet w bazarowym tłumie, pełnym bazarowych dziadków uprawiających turystyczno-towarzyskie rundy. Kiedy zaliczą codzienną inspekcję, siadają wśród swoich kolegów na metalowych słupkach plotkując i obserwując otoczenie. Niektórzy przynoszą swoje krzesła z domu i siadają przy ścianie. Przesiadują godzinami w herbaciarniach jak ta tutaj przy jednej herbacie. Nie ma ryzyka wyproszenia z powodu skromnego zamówienia a atmosfera jaką się tu odczuwa jest bardzo nieformalna, wręcz kameralna.
Dodam jeszcze, że panie których korzenie sięgają Afryki połnocnej, ubierają się bardzo gustownie i elegancko w swoje tradycyjne stroje. Nie przewidziałem podczas sesji zdjęciowej tego akapitu, ale myślę, że może warto będzie wrócić do tematu i rozwinąć ten wątek.
Oprócz tradycyjnej kawy wielkości pudełka kremu nawilżającego, schodzi głównie herbata. Mieszanka zielonej ze wschodu i czarnej marokańskiej, parzona w jakiś tam specjalny sposób, z większą niż w coli zawartością cukru. Podawana w szklankach przypominających musztardówki.
Mój fryzjer, w każdej przerwie pomiędzy zmianą nożyczek na brzytwę, a tej na grzebień, siorbie sobie kilka łyków. Z laptopa podłączonego do wzmacniacza i dobrej jakości głośnika, dobiega muzyka koraniczna na zmianę z nawoływaniem do modlitwy z minaretu. Oczywiście, mój fryzjer nie odstawia na ten dźwięk narzędzi i nie rzuca się na podłogę jakby ktoś pomyślał. Relaksujące dźwięki gwarantują, że ręka fryzjera trzymająca brzytwę nie zbłądzi.
Matki z dziećmi w wózkach (oczywiście tylko dzieci wózkach) w towarzystwie teściowych, sióstr, cioć i babć skutecznie korkując alejki. Spotykają inne wózki i prowadzą ożywioną wymianę aktualnych, ważnych dla nich informacji. Zdarzają się i pieski na smyczy a także osoby niepełnosprawne przepychające się na wózkach. Nikt się nie rozpycha, nie przestawia innych aby przejść, tu pardon, tam pardon – jednym słowem elegancjafrancja.
Sam plac nie jest duży, ale dobrze rozplanowany pod rozkładane około 8.00 stoiska. Wymalowane pasy wytyczają alejki i stanowiska handlowe oraz z tyłu na samochody dostawcze. Nie widziałem nigdzie kas fiskalnych i nikogo nie interesują paragony. Prawdopodobnie podatek jest przekazywany w formie opłaty za wynajmowane za każdym razem stanowisko.
Największe branie ma alejka warzywno-owocowa, którą okupują arabskojęzyczni sprzedawcy, posługujący się równie sprawnie francuskim, hiszpańskim, katalońskim a nawet portugalskim. Stoją za swoimi straganami i nawołują niezbyt cicho klientów, żartują często w stylu “witaj moja piękna” zwracając się do pań w wieku zaawansowanej emerytury. Mnie witają jako młodego człowieka, przyjaciela ewentualnie bossa. Nigdy nie ma żadnych przekrętów na kasie, a gdy zdarzało mi się zostawić zapłacony towar na straganie, panie mnie ścigały po bazarze z moją reklamówką. Często, w przyplywie sympatii lub dobrego nastroju sprzedawcy dorzucają jakiś owoc gratis. Jeśli sprzedawca chce się zerwać wcześniej, przekręca kartonik z ceną na drugą stronę z wypisaną ceną 0.8 Euro.
Ciekawy jest system handlu panujący na bazarze. Oprócz jakichś wyjątków, większość towaru kosztuje 1 Euro za kilogram lub sztukę. Klient częstuje się rozłożoną na stoisku reklamówką lub plastikową miską i wrzuca do niej to, czego akurat potrzebuje, a następnie podaje sprzedawcy do zważenia. Przykładowo 5 marchewek, 3 papryki, batat i 2 pomidory w jednej misce są ważone razem, a należnością jest waga towaru. Ponieważ ceny są trzykrotnie niższe niż te w markecie, a stoiska ciągle oblegane z wyciągnietymi w kierunku sprzedawcy zakupami, obrót jest bardzo duży i o 13.00 bazar się zwija. Sprzedawcy zarobili swoje, wracają do rodzin robiąc miejsce ekipie sprzątającej plac. Kontenery z kartonami, spadami i skrzynkami są wywożone, przywracając placu jego spokój. O 15.00 wyglada tak.
A tak wygląda najbliższe otoczenie bazaru.
W tym akurat przypadku, władze ze zrozumieniem podchodzą do naruszających prawo kierowców uznając, że ze względu na brak miejsc do parkowania przy bazarze, nie warto robić z tego afery.
Wszystkie zdjęcia własne: Canon EOS 750D









!tipuvote 0.5
This post is supported by $0.2 @tipU upvote funded by @astromaniak :)
@tipU voting service guide | For investors.