Informatyczne wspomnienia – pierwszy pot
Moja informatyczna historia zaczyna się w pierwszej połowie lat 80 tych. A wszystko przez to, że pewnego razu robiąc rutynowy obchód stanowisk produkcyjnych (przekaźniki) nadziewam się na podejrzaną, drewnianą skrzynię, stojącą na środku przejścia prowadzącego do głównej hali. Moje prywatne dochodzenie odnośnie jej do zawartości nic nie wykazuje, więc jako nieliczny, niepilnujący swojego nosa i natrętny inżynierek pytam dyrektora - "A dokąd prowadzą te rurki?" Pardon - chciałem powiedzieć co jest w środku. Zawadza w przejściu, nikt się do niej nie przyznaje i w ogóle o co tu chodzi? Zafrasowany odpowiada, że to jakiś komputer, podrzucony przez nadrzędną strukturę (kombinat lub zjednoczenie) w ramach czegoś tam i ma z tym kłopot, bo ani nie ma kadr, ani pomysłu na zagospodarowanie, pomieszczenia itp. Za kilka czy kilkanaście miesięcy, na jakimś zebraniu partyjnym może być rozliczany z jego wykorzystania. Ale jeśli mnie to interesuje to mogę go gdzieś "przytulić i rozkminiać".
Maszyna jako jedna z pierwszych socjalistycznej produkcji (Izot Bułgaria) była wielkości dzisiejszego stolika komputerowego, z dodatkową konstrukcją wielkości pojemnika na pościel z IKEA. Był w nim wbudowany zasilacz i podwójna stację 10 “ floppy dysków. Oddzielny kompakt zawierał potężną klawiaturę oraz bardzo głośną drukarkę rozetkową, pełniącą jednocześnie funkcję interfejsu. Trudno sobie to dziś wyobrazić.
Otwarcie bocznej ścianki słupka z napędami dawało możliwość okresowej wymiany tranzystorów, czym się również zajmowałem. Zewnętrzny serwisant stwierdził, że szkoda jego fatygi na tak prozaiczną usługę (dojeżdżał z oddalonego o 30 km. miasta) i po zostawieniu mi pudełka z tranzystorami, lutownicy i po krótkim szkoleniu pozostawił mnie samemu sobie.
Pisanie kodu było bardzo egzotycznym zajęciem z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika - polegało na wpisywaniu poleceń z klawiatury, która przenosiła każdy znak do drukarki, a ta na papier. W przypadku wpisania błędnej instrukcji, lub potrzeby dokonania jakiejkolwiek korekty, należało cały bieżący plik zapisać na dyskiecie, a następnie wczytywać od początki każdy wiersz z osobna (jednocześnie go drukując) aż do edytowanego miejsca, które można było "przeklepać". Produkowało się w ten sposób całą masę makulatury, a pomieszczenie w którym pracowałem (centrala telefoniczna) zawalona była kilkunastoma kartonami papieru komputerowego, który w tamtych czasach był państwowy - czyli praktycznie bezpański. Nie kupowało się go, lecz cyklicznie dostawało z przydziału, niczym lepik przy budowie bloku na nowym osiedlu.
Język programowania bliski maszynowego, nosił tajemniczą nazwę VAL. Dodam jeszcze, że jedyną dokumentacją dołączoną do maszyny była instrukcja formatu A5 z listą rozkazów. Na papierze gazetowym oczywiście. W środku dwie zszywki trzymały kartki niczym zeszyt szkolny. Zero wsparcia z zewnątrz, nie było jeszcze żadnych kursów, literatury i do wszystkiego trzeba było dochodzić (chodzi o wiedzę) samemu. Pomimo wszystko udało mi się wreszcie sklecić jakieś oprogramowanie. Myślę, że nie byłem odosobniony w tej walce, ponieważ desant podobnych skrzyń dotyczył również innych zakładów.
Jak się wcześniej spodziewałem, nie mogłem liczyć na współpracę ze strony personelu który miałem wspierać. Dane wejściowe “wyrywałem” niczym pasztetową warczącemu psu z gardła. Najczęściej półlegalnie podczas przerwie obiadowej. Kiedy dumny ze swojego pierwszego dzieła przyniosłem wydrukowane tabulogramy do wspomnianego działu (Płace) zostały one publicznie podarte i wrzucone bez czytania do kosza, niczym książki o Harrym Potterze do ogniska przed kościołem. Jeszcze dobrze że psami nie poszczuli. Pracownica robiła to samo na okratkowanych płachtach i sprzęcie jak poniżej
Obraz Momentmal z Pixabay
oraz nowoczesnym, do podziału z resztą personelu
Obraz Alexas_Fotos z Pixabay
miała prawo poczuć się niepotrzebna. Powyższe zdarzenie może stanowić dowód mojej tezy twierdzącej, że często umysł nie nadąża za szybko rozwijającą się technologią, a emocje (w tym przypadku duma) potrafi zdominować rozsądek. Podobnie zresztą jak w polityce. Stąd awersja i podejrzliwy stosunek do nowatorskich rozwiązań, nad którymi trzeba się czasem pochylić i potrząsnąć niby kastanetem przyschniętą makówką. Jeśli jednak kark zesztywniał, to z pochylaniem może być kłopot. Po kilkunastoletniej, rutynowej pracy bez udziału mózgu, zderzenie dwóch epok może być traumatycznym przeżyciem.
Z dzisiejszego punktu widzenia, opisana powyżej technologia była bardzo prymitywna, ale przecież każdy stopień rozwoju wymaga pierwszego kroku. Dziś nikogo już nie ekscytują możliwości internetu, bo większość jego użytkowników jest z nim całkowicie zasymilowana - niczym owczarek powity w stadzie owiec. Podejrzewam, że jako nieprzeglądający się w lustrze, nie zdaje sobie nawet sprawy ze swej odmienności od reszty stada. Tak mnie w tej chwili naszło, że coś w tym jest, i może kiedyś warto byłoby się nad tym kiedyś głębiej zastanowić.
Pamiętam dawne publikacje dotyczące pierwszego podłączenia do internetu w 1991 roku. Dla mnie osobiście był to niewyobrażalny, trudny do ogarnięcia umysłem “wynalazek”, który dziś porównałbym do możliwości jakie oferuje blockchain. Nie wspomnę już o idei strony internetowej. Historia internetu w pigulce
W tym miejscu pozwolę sobie wspomnieć osobę Mieczysława Rakowskiego, byłego redaktora naczelnego Polityki, która reprezentowała w latach 80 postępowy i niejako lekko opozycyjny nurt. To w tamtych czasach, odważne teksty niezrównanego Daniela Passenta i jego redakcyjnych kolegów potrząsały “wyschniętymi makówkami”.W jednym z tekstów opisał sytuację (nie pamiętam czy jego osobiście dotyczącą) w której wypełniał 4 stronicowy wniosek paszportowy. Jedno z pytań brzmiało –“na jakie cele pan/pani zamierza wydać przyznane środki walutowe?” Można było wtedy kupić po państwowej cenie kilkadziesiąt dolarów. Nasz bohater wpisał do rubryki – “na panienki”. Wkrótce ktoś z drugiej strony się zorientował, że to głupie pytanie i w efekcie zniknęło ono z kwestionariusza. Śmiem twierdzić, że niektóre teksty publikowane w Polityce miały symboliczną wymowę, korespondującą z “potrząsaniem makówek”.
W grudniu 1988 roku Mieczysław Rakowski już jako premier, zaakceptował projekt ustawy autorstwa Mieczysława Wilczka, ówczesnego ministra przemysłu, dotyczącej legalizacji prywatnej działalności gospodarczej. Szlaban został podniesiony 1 stycznia 2001 roku. Pamiętam, że to było bardzo znaczące dla naszego kraju wydarzenie, pobudzające jak wyobraźnię taki i indywidualną inicjatywę. Polska mumia ożyła nie pytając Breżniewa o zdanie. Dlatego jestem absolutnie przeciwny wszelkim przejawom wrogości wobec wszystkich, którzy mieli jakiś związek z poprzednim systemem. Gdyby nie takie postacie jak wymienieni powyżej, droga do niezależności gospodarczej byłaby dłuższa. Młodzi, urodzeni już w UE, powinni być mniej zacietrzewieni w swoich czarno-białych poglądach, a ferowanie obelgami w stylu KOMUCH tylko dlatego, że urodzili się wcześniej od nich i w innych okolicznościach - jest w mojej opinii niesprawiedliwe, nieuczciwe i wręcz głupie.
Tym sposobem raczkująca w aspekcie demokratyzacji władza, niejako przyczyniła się do tego, co mamy w IT dzisiaj. Pamiętajmy jeszcze o przeszkodzie do wolności w przestrzeni medialnej o obowiązującej do kwietnia 1990 roku cenzurze.
“W okresie PRL wszelkie informacje dotyczące informatyzacji oraz komputerów podlegały cenzurze. W 1974 roku Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w zaleceniach dla cenzorów wydaje instrukcje na ten temat. W swojej książce o cenzurze w PRL Tomasz Strzyżewski publikuje treść tajnego dokumentu przeznaczonego dla cenzury: „W opracowaniach, notatkach itd. nt. przemysłu elektronicznego w Polsce nie należy dopuszczać do publikowania: a) materiałów krytykujących program rozwoju elektroniki i sugerujących oparcie tego programu nie o współpracę z ZSRR, a z krajami kapitalistycznymi. b) wiadomości zawierających szczegółowe dane technologiczne (nie dotyczy danych katalogowych) – mikrokomputerów IV generacji, – materiałów elementów półprzewodnikowych, – elektroniki kwantowej (lasery, masery)... c) informacji o imporcie elementów stosowanych w mikrokomputerach.”
Dostępną powszechnie, popularną literaturą informatyczną było pismo (tygodnik?) o nazwie Bajtek, drukowane na gazetowym papierze, publikujące jakieś rozdrobnione, zebrane w jednym miejscu informacje oraz listingi programów (głównie gry) w języku Basic, które można było sobie wklepać do swojego 8 bitowego komputerka. Były to czasy, gdy nie licząc specjalistów obsługujących sprzęt w rodzaju Mińsk czy Odra, jako amatorzy oswajaliśmy się z terminologią i całą ideą dotyczącą wszystkiego co miało związek z informatyką. Zafascynowani ujeżdżaliśmy swoje Amigi, Commodore, Atari oraz coś tam jeszcze, również te czytające kod z kasety magnetofonowej.
Jako nauczyciel informatyki na zastępstwie, przyniosłem kiedyś do klasy jakiegoś 8 bitowca do odpalenia. Chłopaki przechwycili przyniesiony sprzęt, i nie życząc sobie żadnej teorii o bitach, bajtach, kodzie binarnym itp. przez 30 minut wklepywali na zmianę jakiś kod w Basic-u, aby już po dzwonku wcisnąć Enter i usłyszeć jakiś krótki dźwięk, przypominający ten z odcinka (Świat według Kiepskich) pt. Rekord Guinessa. Komputerek nie miał pamieci zewnętrznej która by pozwoliła zachować listing, więc cały trud chłopaków wystrzelił w kosmos, ale radość była ogromna. To się nazywa pasja! I tak oto rodziła się informatyczna świadomość wśród jeszcze dzieci w latach 80/90.
Prawdziwy boom nastąpił po adopcji Windowsa, pozwalającego omijać żmudne wpisywanie pojedynczych komend DOS i dającego możliwość wielozadaniowości. Historia Windows
i jego kolejne wersje oraz odpalanie pierwszego XT
Poluzowanie “pętli na szyi” dzięki Prawu działalności gospodarczej z 1 stycznia 2001r. zaowocowało wzmożonym ruchem turystycznym, głównie do Tajlandii, oferującej tanie, tajwańskiej produkcji komputery osobiste oraz bogaty wachlarz masaży – szczególnie cenionych przez panów. To, z czego nie potrafiła skorzystaćbezwładna gospodarka państwowa, wykorzystywał obrotny obywatel. Ponieważ osoby prywatne nie miały możliwości, ani prawa wystawiać faktur za oferowany do sprzedaży sprzęt, pojawiła się tu przestrzeń, którą masowo wypełniały prywatne firemki pośredniczące. Procedura była następująca. Firma (najczęściej kilkuosobowa) zamieszczała jednocześnie ogłoszenia w dwóch kolumnach – sprzedam i kupię. Turyści przewozili sprzęt i oferowali go pośrednikom, a przedsiębiorstwa państwowe wyszukiwały ogłoszenia dotyczące sprzedaży.
Byłem świadkiem zamieszczania ogłoszeń sprzedaży na PC, którego firmie jeszcze nie dostarczono. Jeśli klient (przedsiębiorstwo) reflektował na taki sprzęt z ogłoszenia, był proszony o cierpliwość ze względu na jego “testowanie” (trwające niekiedy 2 tygodnie). Wcześniej czy później jakiś pecet się trafiał. W szczytowym momencie, w małej firmie której byłem jakimś tam kierownikiem, jednego dnia skupowano od “turystów” po kilka sztuk PC-tów i drukarek.
Jaki motyw miały państwowe firmy kupując mikrokomputery? Z kilku powodów, głównie z ciekawości i fascynacji personelu ich interakcją. Stojący w dyrektorskich gabinetach PC robiły wrażenie. W następnej fazie użytkownikami bywali synowie dyrektorów, testujący głównie gry.Po jakimś czasie sprzęt był legalnie przekazywany jakiemuś działowi, którego personel obiecywał wykorzystanie zgodnie z jego pierwotnym przeznaczeniem. Oczywistym jest, że pierwszy kontakt z asertywnym sprzętem testowany był na grach i jest to całkowicie zrozumiałe.
A tak dla porówna się pracowało na ODRZE
Czasem trzeba było “dokręcić” plan wydatków inwestycyjnych, a sprzęt PC świetnie się do tego nadawał. Tym sposobem komputery osobiste (już z pamięcią zewnętrzną – HD) zapoczątkowały inwazję podobną w stylu do wrocławskich komarów.
Pozyskiwanie oprogramowania narzędziowego, w czasach gdy niewielu jeszcze słyszała o czymś takim jak prawa autorskie, było dziecinnie proste. Po prostu się je kradło. Kolega kolegi, np. z USA kopiował firmowe dyskietki z jakimś edytorem lub popularnym Frameworkiem (arkusz kalkulacyjny pracujący w środowisku DOS) a następnie wysyłał pocztą do Polski. A tam już dyżurny w firmie hurtowo je kopiował, podczas gdy co chwila wpadał jakiś klient po zakup z jednej kopii. Nie było w tym nic dziwnego, gdy kopiowanie odbywało się w obecności wysłannika z przedsiębiorstwa. Oczywiście był to niejako nieuczciwy proceder (chociaż w świetle panującego wówczas w Polsce prawa - jedynie nieetyczny).
Głodni wiedzy i zafascynowani możliwościami PC szybko je adaptowali, łącznie z klasycznymi, etatowymi informatykami. Niektórzy z nich, wywąchawszy frukty, zakładali firmy świadczące usługi software i w ten sposób system sam się dostrajał do potrzeb rynku. Stare Odry a szczególnie Miński były bez skrupułów zdradzane i porzucane na rzecz młodszych modeli - czyli PC.
kawał historii, aż łezka w oku się zakręciła ;)
@tipu curate
Upvoted 👌
Warto zabezpieczać takie historie, bo przekaz werbalny jest nietrwały. Planuję podobny tekst dotyczący historii software.
Wciąż pamiętam jak 1995 roku "uporządkowałem" dysk C na komputerze w pracy. Zawsze byłem wyjątkowo systematyczny i poukładany, więc jak zobaczyłem foldery z różnymi plikami, postanowiłem je poukładać według rozszerzenia :)
Następnego dnia, "nie wiem dlaczego" kolega nie mógł uruchomić komputera. Oczywiście nigdy się nie przyznałem do tych porządków :)
Różne cuda się zdarzały. Ja opróżniłem zawartość komórek z danymi Frameworka - zostały tylko algorytmy. W spółdzielni mieszkaniowej. Uczyliśmy się na błędach.
Congratulations @trampmad! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :
You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
Twój post został podbity głosem @sp-group-up oraz głosami osób podpiętych pod nasz "TRAIL" o łącznej mocy ~0.17$. Zasady otrzymywania głosu z traila @sp-group-up znajdziesz w ostatnim raporcie tygodniowym z działalności @sp-group, w zakładce PROJEKTY.
@julietlucy
Chcesz nas bliżej poznać? Porozmawiać? A może chcesz do nas dołączyć? Zapraszamy na nasz czat: https://discord.gg/rcvWrAD