Leniwiec nasłuchuje (16): Zamknięci w jaju węża
Hej, tu @veggie-sloth. Niedawno, po kilku latach milczenia grupa Dead Can Dance wydała nowy album. Przesłuchałem go raz. Wystarczy - nie jest muzyka, którą dzisiaj lubię, choć kiedyś miłośnikiem twórczości Lisy Gerrard i Brendana Perry byłem nie lada.
Oczywiście, jeżeli ktoś lubi takie etno fusion, mieszankę gatunków muzyki ludowej z różnych krajów, okraszonej syntezatorami i rytmicznymi bębnami to z pewnością polubi płytę Dionysus (choć utwóry The Mountain i Psychopomp są całkiem fajne). Wolę jednak wcześniejsze, mniej etniczne, a bardziej… klasztorne epizody twórczości Dead Can Dance. Choćby album The Serpent’s Egg z 1988 r., który poznałem jako pierwszy z całej dyskografii.
Muzyka z kościoła
Gdy odkryłem Dead Can Dance wiedziałem o muzyce bardzo niewiele. Nie to bym przez późniejsze lata stał się znawcą i muzykologiem, jednak… Wtedy zaintrygowała mnie nazwa grupy, z jednej strony nieco gotycka, ale mająca w sobie taneczną symetryczność. Pierwsze dźwięki, otwierającego płytę The Host of Seraphim od razu przywołały niebiańskie skojarzenia, a anielski klimat towarzyszył tej płycie w całości. Anielsko-kościelny, bo utwory, w których śpiewa Brendan Perry przywołują mszalny klimat.
Dzisiaj nazwałbym muzykę na płycie The Serpent’s Egg sakralną. To spokojna płyta, niemal medytacyjna. Nie brak tu odniesień etnicznych, choćby do muzyki bałkańskiej czy z Bliskiego Wschodu, jednak więcej tu klimatu omszałych średniowiecznych opactw, gotyckich katedr niż zapomnianych afrykańskich wiosek. Te rejony muzyki Dead Can Dance penetrowali w późniejszym okresie twórczości, choćby na albumie Into the Labirynth.
Lisa i Brendan
Dopiero po latach doceniłem kunszt wokalny Brendana Perry’ego. Przez długi czas uważałem go za konieczny dodatek do Lizy, zawsze będący w jej cieniu. Mroczną stronę duetu. To głównie jej głos tworzył dla mnie płyty Dead Can Dance. Teraz to się zmieniło. Wyrównało. Oczywiście anielski głos pani Gerrard nadal powoduje gęsią skórkę, jednak w pełni doceniłem również utwory w jego wykonaniu. In the kingdom of the blind…, czy Ulyses dostarczają na tej płycie równie duże emocje.
fot. Sara Leigh Lewis, lic. CC
Są też utwory na wiele głosów i te chyba lubię na The Serpent's Egg najbardziej. Polifoniczne, piękne harmonie czy monotonne mnisze mantry zawsze podobały mi się najbardziej. Jak choćby Chant of the Paladin.
Jajo węża
Nie sposób zaprzeczyć, że istniejący już prawie 40 lat Dead Can Dance to fenomen. Jest bardzo niewiele grup o tak charakterystycznym nastroju, choć i ich muzyka przez lata bardzo się zmieniła. Twórczość Australijczyków można podzielić na kilka znaczących okresów. Pomijając pierwszy, nowofalowy album, następne były konsekwencją fascynacji muzycznych i poszukiwań kulturowych. Album The Serpent's Egg zamyka tryptyk sakralny, nawiązujący do tradycji europejskiej. Poprzednie Spleen and Ideal oraz fenomenalny Within the Realm of A Dying Sun są również bardzo godne polecenia. To przelomowe płyty w całej historii współczesnej muzyki alternatywnej. Kolejne albumy coraz bardziej zwracały się w stronę muzyki ludowej, etnicznej i ethno-popu, choć oczywiście nie takiego jaki znamy w wykonaniu Brathanków czy Deep Forest. Zawsze był na nich obecny specyficzny klimat Tańczących Umarlaków.
!tip 0.2 hide
Ten album dla mnie to klasyka. Wszystkie utwory z tej płyty są dla mnie wyjątkowe, każdy z nich ma swój klimat - zaczynając od The Host Of Seraphim, a kończąc na Ullyses. Ostatnio włączyłem The Serpent’s Egg jadąc autem. I choć nie jest to muzyka z kategorii „do auta”, to słuchało mi się tej płyty całkiem dobrze. Wspomnę jeszcze o tym, że The Host Of Seraphim jest na ścieżce dźwiękowej w filmie Baraka. Ale pewnie nie potrzebnie o tym piszę, bo przypuszczam, że jest to dla wielu z was oczywista oczywistość ;) .
Poniżej wspomniany fragment Baraki:
No i sprawiłes, że teraz MUSZĘ tę płytę puścić w pracy. Poczekam tylko do odpowiednio późnich godzin :P