Phoenix Wright: Ace Attorney Trilogy, perypetie młodego adwokata
Życie adwokata, tym bardziej nowicjusza, nie jest łatwe. Gdy stoi on na sali sądowej i widzi, jakie zarzuty są postawione w kierunku jego klienta – musi wierzyć w jego niewinność. Jak bardzo zła nie byłaby sytuacja – musi zaufać, że klient go nie okłamuje i jest niewinny. Nieważne, czy jest to sprawa o kradzież, czy też o morderstwo.
Wiara czyni cuda
Nigdy nie sądziłem, że Ace Attorney wyjdzie na komputer. Zawsze była to seria robiona czysto pod konsole Nintendo. Dlatego premiera całej trylogii przygód Phoenixa Wrighta, młodego adwokata, była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Szkoda tylko, że jest to zremasterowana wersja starych części. Bez żadnych dodatkowych spraw. Bez żadnych dodatkowych dialogów. Mimo wszystko jest to idealna okazja, by z serią zapoznali się wszyscy gracze, którzy nigdy nie mieli w rękach Nintendo DS. Czyli krótko mówiąc – ogromna większość polskich graczy.
Historia zaczyna się w momencie, gdy przyjaciel głównego bohatera, Larry Butz, zostaje podejrzany o morderstwo modelki (i, przy okazji, dziewczyny podejrzanego). Oczywiście na miejscu był świadek, który zarzeka się, że widział część zdarzenia. Nie mając zbyt wielkiego wyboru, Larry prosi naszego adwokata o obronę na sali sądowej. Ma to być pierwsza sprawa w karierze Phoenixa. Na szczęście do pomocy ma swoją szefową, która (w ramach samouczka) pokaże mu kilka sztuczek, które warto stosować przy przepytywaniu świadków.
Z czasem kolejne sprawy stają się coraz trudniejsze. Niektóre trwają kilka dni i wymagają własnego śledztwa ze strony Wrighta, by znaleźć coś, co pomoże w ustaleniu przebiegu zbrodni. Inne są komplikowane przez różne ciekawe sytuacje – raz ktoś bliski umiera, raz podejrzanym jest główny rywal z sali sądowej, a raz wszystkie oskarżenia idą w stronę Phoenixa. Nie sposób się nudzić. Tym bardziej, że wszystkie dialogi są przeplatane dosyć specyficznym humorem, często nieprzetłumaczalnym na język polski.
Warto jednak wspomnieć, że fabuła często ma dziwne zwroty akcji, które śmiało można określić mianem cudów i „nieprzypadkowych przypadków”, przez co do tej gry należy podchodzić z dystansem. Dla jednych może to być niezbyt wielka wada, bo całokształt historii jest świetny, ale jest to coś, co odrzuci sporą część graczy.
Wszystko może się przydać
Każda sprawa (nie licząc pierwszej) składa się z kilku etapów – śledztwa, słuchania zeznań i przepytywania świadków. Wszystkie często są powtarzane po kilka razy w pojedynczej sprawie, przez co są one rozłożone na kilka dni w świecie gry. Nie może się to jednak przeciągać na więcej niż cztery dni. Potem sprawa jest uznana za zamkniętą, a podejrzany jest orzekany winnym.
Najdłuższym i najbardziej monotonnym etapem jest śledztwo, czyli przeszukiwanie miejsca zbrodni i innych miejsc powiązanych z daną sytuacją. Szukamy wszelkich rzeczy, które mogą być uznane za dowód lub poszlakę w sprawie. Rozmawiamy także z różnymi osobami, często świadkami całego zdarzenia. Jest tutaj bardzo dużo dialogów, czasami całkowicie niezwiązanych ze sprawą, a akcja potrafi utknąć w miejscu. Zdarza się, że nie mamy już nic do zrobienia – odwiedziliśmy wszystkie miejsca, przesłuchaliśmy wszystkich ludzi, znaleźliśmy tyle dowodów ile tylko się da. A gra nie przechodzi do kolejnego etapu. Ot, nie wiemy co zrobić. Trzeba wtedy przejść się ponownie do każdego miejsca, bo prawdopodobnie czeka na nas gdzieś „losowe zdarzenie”, czyli zwrot akcji lub inna sytuacja, o której nie mogliśmy wiedzieć. Potrafi to porządnie zirytować.
Przejdźmy jednak do najciekawszej części gry – walki argumentów i dowodów na sali sądowej. Prokurator zazwyczaj rozpoczyna od wezwania świadka, by ten mógł wygłosić swoje zeznania. Naszym zadaniem jest znalezienie kłamstwa w tym, co dana postać mówi. W końcu musi być jakieś kłamstwo, skoro nasz klient jest niewinny. Przepytujemy daną osobę, naciskamy na różne fragmenty wypowiedzi, ostatecznie prezentujemy sprzeczność między słowami świadka i zebranymi dowodami (a to niezgodność godzin, a to zabójca użył innej dłoni niż pokazują odciski palców). Żeby nie było zbyt prosto, zeznania można poprawić. Wtedy ponownie zaczyna się zabawa w szukanie luki w monologu.
Trzeba uważać, bo kilkukrotne błędne wyciągnięcie wniosków i zaprezentowanie złego dowodu spowoduje, że sprawa zostanie zamknięta przed czasem – w końcu adwokat nie potrafi znaleźć żadnego sensownego dowodu na niewinność podejrzanego, a sąd nie będzie czekał i wysłuchiwał bezsensownych lub nielogicznych twierdzeń w nieskończoność. Czasami jednak nie ma żadnego błędu w wypowiedzi, a nam pozostaje naciskać na co tylko się da z nadzieją, że może jednak stanie się cud. I, tak jak wcześniej wspominałem, zdarzają się różne cuda, które w prawdziwym życiu nie miałyby racji bytu.
Kilka usprawnień
Grafika. Przy Ace Attorney jest to jeden z najbardziej drażliwych tematów. Odkąd zrobiono pierwszy remaster na nowe konsole Nintendo, gdzie wszystkie pikselowe (i przy tym cholernie klimatyczne) grafiki zamieniono na bardziej mdłe ostre linie i malowane krajobrazy, fani podzielili się na dwa obozy. Jeden wiernie patrzy w stronę przeszłości i nostalgii, jaką ta seria im zostawiła. Drugi natomiast nie zatrzymuje się w miejscu – prze do przodu, do stylów bliższych naszym czasom i wie, że ten skok w grafice pozwoli na utworzenie bardziej przystępnych nowych części serii.
Osobiście jestem w tym drugim obozie, mimo że nie wszystko mi się podoba. Na plus idzie zwiększona rozdzielczość obrazu (Ace Attorney obsługuje teraz format 4K!) i bardzo praktyczne menu wyboru kolejnych epizodów, gdzie każda sprawa jest opatrzona przyjemną dla oka grafiką. Postacie są idealnym odwzorowaniem swoich oryginałów, a czasami można dostrzec nawet więcej szczegółów, niż kiedyś. Wnętrzom budynków też nic nie brakuje, w większości przypadków także jest to kalka jeden do jednego z oryginału.
Nie podobają mi się jednak krajobrazy. Wyglądają, jakby malował je ktoś po ciemku. Albo chociaż z zamkniętymi oczami. Sporo rozmyć, jakieś quasi-artystyczne dodatki, niedopasowane pociągnięcia pędzlem. Przy starej pikselozie nie było to możliwe, a wszystko wyglądało jakoś tak… żywiej. Dodatkowym minusem jest skrajnie uproszczone menu główne, które wygląda na bezpośrednio wyciągnięte z gier zrobionych w RPG Makerze.
Klimat wylewający się z głośników
Ogromnym atutem serii Phoenix Wright: Ace Attorney jest udźwiękowienie. Muzyka co chwila potrafi się zmieniać, by idealnie oddać klimat sytuacji. Przeszukując miejsce zbrodni usłyszymy spokojne, lecz nieco niepokojące brzmienie. Przepytując świadka zauważymy, że muzyka stara się być „niewidzialna” dla naszego ucha. A gdy zaczynamy atakować kogoś argumentami i dowodami – pojawi się najbardziej znany utwór tej gry, szybki, stanowczy, mówiący „masz go!”.
Z dźwiękami sprawa jest podobna. Gdy podczas rozmowy wychodzą na wierzch jakieś ważne informacje, gra poinformuje nas o tym charakterystycznym świstem. Tak samo na sali sądowej – gdy już znajdzie się błąd w zeznaniach świadka, ludzie oglądający sprawę z ławek zaczną między sobą szeptać. Warto też wspomnieć o „Objection!”, czyli kultowym okrzyku, który to przedarł się do mainstreamu daleko przed samą grą. Usłyszymy go w grze nie raz. Czy to krzycząc z dumy, że rozwiązaliśmy sprawę, czy też słysząc sprzeciw prokuratora, bo coś nam się nie udało.
Sztuka remasterowania
Nie mam większego problemu z ocenieniem tej gry. Sama w sobie jest świetna, nawet jeżeli nie każdy się do niej potrafi przekonać. Fabularnie i muzyką stoi wysoko, graficznie też nie jest źle. Rozgrywka jest niezmieniona względem oryginału. Moje jedyne obiekcje mogę kierować w stronę tego, że jako remaster tak kultowej serii jest, po prostu, biednie. Podwyższona rozdzielczość, kilka innych graficznych usprawnień i przeniesienie gry na nowe platformy. Nic więcej.
Gra starczy na długo. Ile dokładnie – ciężko powiedzieć. Sporo spraw, każda może trwać od kilkudziesięciu minut do kilku godzin. Można się też przeklikiwać przez tekst lub powoli wszystko czytać i się wczuwać… Długie godziny to idealne określenie, ale wszystko zależy od gracza. Czy mogę polecić grę Phoenix Wright: Ace Attorney Trilogy nowym graczom? Jak najbardziej. A nawet zalecam zapoznanie się z serią. Ją można tylko pokochać lub znienawidzić, a nuż trafi się do tej pierwszej grupy.
!tipuvote 0.5 hide