Takie lato, to ja rozumiem!
Dzisiaj stworzyłam nowy standard Dnia Załatwiania Spraw w Urzędzie.
Zbierałam się do tej wizyty jakieś cztery tygodnie. Nic wielkiego. Wątpliwość kiełkująca od dwóch miesięcy niestety okazała się pewnikiem, gdy mój syn przyniósł informację z okienka w przychodni, iż nie jest ubezpieczony.
Jak to nie jest ubezpieczony! Człowiek haruje na etacie, działalność prowadzi, znaczy jakby dwa etaty miał, a dziecko nie jest ubezpieczone?
Sprawdziłam w ePłatniku i faktycznie, syn nie figuruje. Ani jeden, ani drugi. Przeglądnęłam dokumenty, jakie wysyłałam drogą elektroniczną i wyszło mi, że to ja osobiście ich wyrejestrowałam, w grudniu.
Hmmm. Mogłabym podejrzewać, że to robota jakiegoś bardzo złośliwego hakera... gdyby nie to, że zdarzyła mi się już jedna wpadka. Rok temu, po rezygnacji z etatu zarejestrowałam synów jako swoich pracowników - pomyliły mi się formularze.
Tamto odkręciłam bez problemu z pomocą przemiłej urzędniczki. Trochę wstyd mi było iść z kolejną wpadką.
Dziś z racji dnia wolnego od pracy nie znalazłam już żadnej wymówki, by się od wizyty w nowohuckim inspektoracie ZUS wymigać. Pocieszałam się, że tuż obok jest Filmowa Cafe, troszkę dalej Lodowa Huta, a jeszcze ciut... Good Lood.
Pogoda idealna - 26 stopni, chmury i wiatr. Takie lato, to ja rozumiem - jadę!
Sprawę wyjaśniłam w 10 minut. Znowu trafiłam na przemiłą urzędniczkę, która z własnej inicjatywy sprawdziła także, czy mój pracodawca odprowadza moje składki i... czy ja dobrze odprowadzam swoje składki :D Następnie uprzedziła, że już za parę miesięcy kończy mi się tzw. preferencyjny ZUS i znowu będę musiała się przerejestrować... To chyba tak na wszelki wypadek, żebym tym razem zostawiła dzieci w spokoju.
Wyszłam szczęśliwa i raźnym krokiem podążyłam w stronę alei Róż, do Good Looda.
Wzięłam sobie wegański, procentowy sorbecik Bellini ukręcony z prosecco i brzoskwiń.
Nie powiem, bardzo przyjemny smak... aczkolwiek fanką sorbetów nie jestem. Jakby to powiedzieć - dla mnie sorbet to nie są prawdziwe lody. W lodach muszę czuć mleko, śmietankę, a nie wodę. Odrobinę niedopieszczona kulinarnie postanowiłam, że w drodze powrotnej koniecznie zahaczę o Lodową Hutę.
Na alei Róż, w miejscu, gdzie ongiś Włodek prężył pierś, róż już nie ma. A i tak jest pięknie!
Siedziałam chwilkę oglądając pszczoły przy pracy i rozmyślając, czy po Lodowej Hucie wstąpić też do Filmowej na ciastko, gdy zaczęło kropić. Kropiło niespiesznie, przyjaźnie raczej. Powlokłam się niezbyt przekonana w stronę arkad. Siąpiło i siąpiło, zaczęło błyskać i grzmieć, a potem się rozkręciło na dobre.
A my nowohucianie, schowani pod socrealistycznymi arkadami czekaliśmy...
i czekaliśmy...
Matko, jak mi się nudziło!
Na Lodową Hutę i wizytę w Filmowej straciłam nadzieję... a miało być tak pięknie!
Nosiło mnie już, więc gdy deszcz nieco ustał rozpoczęłam przemieszczanie skokowe, to znaczy spod jednych arkad pod następne, posuwając się konsekwentnie w stronę przystanku.
Piorun mnie nie trzasnął, deszcz nie utopił, ale prawie się zabiłam na rozmokniętych gołębich gównach, które zawsze zalegają grubą warstwą w okolicy arkad. Klnąc wściekle dotarłam na przystanek, ale poszłam dalej, bo tramwaj miał przyjechać dopiero za 8 minut i prawie przestało padać.
Poza tym Lodowa Huta była po drodze. A w Lodowej wprowadzony w tym sezonie nowy smak - Aleja Róż. Lody śmietankowe o smaku różanym... przy których zapomniałam o deszczu.
Przepyszne! W sam raz słodkie, o bardzo wyrazistym i naturalnym, różanym smaku - jeśli zostaną w ofercie na stałe, to obok bezy z maliną będzie to mój ulubiony smak w Lodowej.
Wlokłam się wgapiona w kubeczek gdy tramwaj, który miał mnie zawieźć do domu minął mnie i pomknął w dal. Po chwili, gdzieś na wysokości dawnego kina Świt, znowu zaczęło porządnie lać. Chwała! W kinie Świt jest bowiem Filmowa Cafe. Z rozkosznym poczuciem dopieszczenia przez los wbiegłam na pierwsze piętro i rozsiadłam się w byłej małej sali kinowej, gdzie obecnie serwuje się najlepsze ciasta w Nowej Hucie.
Naprawdę lało...
...dlatego zostałam trochę dłużej.
Nie bacząc na wczesną porę zamówiłam piwo, rezygnując tym razem z ciasta. Gapiłam się w okno, myśli gdzieś błądziły leniwie...
...aż wreszcie zaświeciło słońce.
Cudowne zakończenie dzisiejszej peregrynacji, mogłabym tak zawsze sprawy załatwiać.
Pozostało mi jeszcze wypełnić i wysłać właściwe formularze, żeby synowie powrócili na łono systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Jako moje dzieci, nie pracownicy.
Ale to jutro.
Dekretem wprowadzam u siebie ten standard załatwiania spraw urzędowych! Jest perfekcyjny. :)
Wczoraj jadłam nowy smak lodów - sorbet mango mięta. Zaskakujący, ale było to bardzo pozytywne zaskoczenie.
Twój post został podbity głosem @sp-group-up oraz głosami osób podpiętych pod nasz "TRIAL" o łącznej mocy ~0.20$. Zasady otrzymywania głosu z triala @sp-group-up znajdują się tutaj, w zakładce PROJEKTY.
@michalx2008x
Chcesz nas bliżej poznać? Porozmawiać? A może chcesz do nas dołączyć? Zapraszamy na nasz czat: https://discord.gg/rcvWrAD
Bardzo uważnie czytałam tekst, ale gdzieś po drodze sie zagubilam i wielkim zaskoczeniem było dla mnie przeczytać pod koniec coś o jakichś ubezpieczeniach ;D ten post przypomniał mi Twoje pokrętne ścieżki motywacji :)
Może jak by u mnie w mieście co kawałek byly jakieś budki z kebabem to i ja bym częściej rezygnowala z auta ;D
@julietlucy, to musisz przenieść się do Rzeszowa! Tam w okolicy rynku jest chyba ze 30 kebabów!
Prawda jest banalna - zaczynam pisać i sama w połowie zapominam, o czym to miało być :D Potem czytam dla sprawdzenia i jest: O cholera, trzeba zakończenie zmienić, żeby pasowało do początku :D
Haha! Jesteś świetna! <3
A bo ja jeszcze chciałam coś napisać. :)
Otóż te zdjęcia pod arkadami , te z chłopcem co ma rower to one są jakieś magiczne. Robią mi coś albo z oczami albo z mózgiem, bo patrzę i widzę je jako wizualizacje architektoniczne. Takie jak robią biura projektowe, że oprócz rzutów i elewacji dają też jakieś wizki i tam są tacy ludzie też wrysowani dla ożywienia kompozycji.
Bardzo się cieszę @bowess, że to zauważyłaś i o tym napisałaś!
Te zdjęcia, to nie jest przypadek. Stałam tam i nie mogłam się napatrzeć, bo to było jak klocki lego, które do siebie pasują. Niby nic się nie działo, nuda, banalna sytuacja, a jednak! Bardzo lubię statyczne kadry, takie uporządkowane, jakby starannie przemyślane (pomimo, że nie są). W tym przypadku architektura (sama w sobie wyrazista) jest bardzo mocno obecna pod postacią kolumn, które porządkują przestrzeń dzieląc je na mniejsze segmenty... a ci ludzie tam po prostu idealnie pasują, jakby ich projektant wsadził ;)
Ja się w sumie na tym nie znam, nie potrafię fachowo opisać, co się dzieje na zdjęciu i dlaczego, po prostu patrzę i wiem, że to jest to. Ten porządek, niemal matematyczny ład chyba mnie uspokaja ;) I robi dobrze na oczy ;)
o rety taaaak! dziewczyny @bowess i @wadera, - ja mam to samo! 😍
ale chyba nie złapałabym tej myśli - a Wy tak!
i jeszcze jest coś z tym niby cieniem
(zwłaszcza na tej arkadowej focie z tym panem w paski, który wygląda jak manekin)
-przecięciem kadru, jakby oddolnym nasłonecznieniem?
a to przecież tak naprawdę efekt dwóch kontrastowych barw na elewacji.
aleś zrobiła. 😍
Co nie?
...dopiero Ty mi uświadomiłaś ten poziomy, kolorystyczny podział :D Nie wiem o co chodzi, ale ważne, że działa ;)
I światło takie wodniste - w katalogach domków jednorodzinnych też takie jest.
No właśnie ci ludzie. Jak jest domek, to stoi rodzina na podjeździe, na trawniku bawi się pies, czasem dzieci w jakimś ruchu. A tu oni są właśnie tacy architektoniczni i tak dobrani do funkcji arkad. Chłopiec z rowerem (akcenty koloru), pasiasty. Gdyby to była scena z programu do projektowania, to wręcz w głowie słyszę jak architekt mówi do asystenta "Przechodnia daj tego w koszulce w poziome pasy". :)