Retro Gablota - Commodore 64
Retro Gablota to seria, której opisuję posiadane przeze mnie retro sprzęty do grania. W dzisiejszym odcinku opiszę sprzęt, który skomputeryzował nasz kraj pod koniec panowania słusznie minionego systemu. Oczywiście mam na myśli komputer osobisty Commodore 64.
Witajcie w kolejnym wpisie z serii Retro Gablota. Ostatnimi czasu trochę opuściłem się w pisaniu. Miało to związek z pewnymi wydarzeniami w moim życiu, jednak powoli wszystko wraca do normy i teraz mam nadzieję, że będę miał więcej czasu na pisanie.
Przejdźmy jednak już do tekstu właściwego. Na początek kilka zdań o historii tego poczciwego komputerka.
Nie będę się rozpisywał ze szczegółami, bo historia tego komputera jest naprawdę bogata i można by o niej napisać sytą księgę. Historia jego powstania ma polskie akcenty. Firmę Commodore Business Machines (CBM) założył niejaki Jack Tramiel (prawdopodobnie Jacek Trzmiel), emigrant z polski, ocalały wiezień obozu Auschwitz. Jego firma najpierw zajmowała się maszynami do pisania, później próbowała swoich sił na rynku kalkulatorów, jednak ostatecznie poszła w stronę produkcji komputerów. Commodore 64 nie był pierwszym komputerem tej firmy. Model ten był następcą maszyny o nazwie VIC-20. Zadebiutował na rynku w styczniu 1982 roku. Celem firmy było stworzenie komputera o jak najlepszych parametrach przy jak najniższej cenie. Ciężko powiedzieć, czy cena 595 USD była niską, jednak świat pokochał tego malucha i sprzedawał się on zdecydowanie lepiej niż konkurencja. Po pewnym czasie firma zaczęła obniżać ceny i w ten sposób pozbyła się z rynku konkurencji w postaci mniejszych firm. Jako ciekawostkę można napisać, że Jack miał w pewnym momencie możliwość kupienia firmy Apple za równowartość 15 tysięcy dolarów. Commodore 64 rozeszło się na świecie w ilości około 17 milionów egzemplarzy, co przenosiło się na ogromne zyski. W pewnym momencie Commodore miało być pierwszą amerykańską firmą produkującą komputery domowe, która zarobiła w ciągu roku miliard dolarów. Niestety pewne niesnaski w firmie doprowadziły do tego, że w 1983 roku założyciel firmy Jack Tramiel postanowił ją opuścić. Od tego czasu firma rozpoczęła swój powolny upadek. Mimo wszystko Commodore 64 cały czas sprzedawał się dobrze i był produkowany aż do roku 1993. Po drodze pojawiło się kilka jego odmian, różniących się wyglądem oraz w późniejszych latach niektórymi podzespołami. Do samego końca sprzęt posiadał wsparcie developerów i nawet kiedy na rynku zagościła amiga, nadal tworzono porty gier na poczciwego Commodorka. Swoją drogą komputer ten posiadał chyba największą bazę oprogramowania w tamtych czasach i praktycznie każdy mógł spróbować swoich sił w tworzeniu produkcji na niego. W naszym kraju komputer ten zadomowił się na dobre dopiero pod koniec swojego żywota, czyli pod koniec lat 80 i na początku lat 90. Po prostu ze względu na panujący ustrój nie można było tak po prostu pójść do sklepu i kupić sobie komputera.
Jeśli chodzi o posiadany egzemplarz, to jest to ten sam, który kupili mi rodzice i był pierwszym moim własnym sprzętem do grania. Jest ze mną już dobre 25 lat i nadal trzyma się nieźle. Jakiś czas temu nieco go odświeżyłem i dostał ode mnie małego moda w postaci niebieskiej diody power, która zastąpiła starą, zieloną. O całej operacji pisałem nawet w tym miejscu. Jest to wersja C64C. Model ten został wprowadzony na rynek w 1986 roku i odróżnia się od pozostałych modeli bardziej kanciastą obudową. W mojej prywatnej opinii jest to najładniejsza wersja C64, jednak prawdopodobnie podyktowane jest to tym, że był to mój pierwszy komputer i mam do niego spory sentyment.
Wspomniałem, że mój egzemplarz to C64C, co sugeruje, że komputer pojawił się w kilku odmianach i tak jest w rzeczywistości. Na pierwszy rzut oka istniały trzy wersje C64. Jednak jeśli przyjrzymy się bliżej, okazuje się, że występowały cztery wersje, ponieważ C64C również miał dwie odmiany, które prawie nie różniły się wyglądem. Oraz ostatnia wersja C64G, najmłodsza odmiana produkowana specjalnie dla niemieckiej sieci sklepów ALDI.
Pierwsza to tak zwany chlebak i oznaczony jest jako C64. Swoją potoczną nazwę zawdzięcza kształtowi obudowy, która ów chlebak przypominała. Jego kolorystyka też znacząco różniła się od pozostałych wersji. Obudowa była lekko brązowa, a klawisze czarne. Ta wersja posiadała też plakietkę z nazwą w lewym, górnym rogu obudowy oraz okrągłą diodę power w kolorze czerwonym.
Druga odmiana to C64C ze starą wersją klawiatury. Była to już prawie posiadana przeze mnie wersja o kanciastym kształcie, plakietką z nawą w prawym dolnym rogu i prostokątną, zieloną diodą power.
Kolejny to C64C z nową płytą główną, na której zostały wymienione niektóre układy. Znalazła się w nim też nowa klawiatura, która posiadała inaczej nadrukowane oznaczenia przycisków. To w zasadzie jedyna różnica pozwalająca rozróżnić obie wersje C64C od siebie.
Ostatnią wersją Komody była wersja C64G. Łączyła ona w sobie oryginalny, chlebakowaty kształt obudowy znanej z pierwszej wersji C64, oraz kolorystykę znaną z C64C. Ta wersja też posiadała nową płytę główną. Ze względu na to, że produkowana była dla niemieckiej sieci handlowej ALDI, przez co w zasadzie wszystkie C64G mają niemiecką klawiaturę, która charakteryzuje się zamienionymi literkami Z oraz Y.
Teraz trochę o wnętrzu opisywanego komputerka. Jego serducho to procesor stworzony przez firmę MOS Technology oznaczony numerem 6510, który w nowszych wersjach płyty głównej został zastąpiony nowszym 8500. Był on taktowany zegarem o zawrotnej prędkości 0.985 MHz. Commodore 64, jak sama nazwa wskazuje, posiadał 64 Kb pamięci RAM oraz dodatkowo 20 Kb pamięci ROM. Za wyświetlanie grafiki był odpowiedzialny układ o nazwie VIC-II. Potrafił on wyświetlać grafikę w dwóch trybach. W trybie Hi-Res, w rozdzielczości 320x200 pikseli, oraz w trybie multicolor w rozdzielczości 160x200 pikseli. Oprócz tego układ ten potrafił wyświetlać do 8 duszków (sprite) jednocześnie. W późniejszym okresie koderzy potrafili stosować triki, które znacznie wykraczały poza te parametry, dzięki czemu tworzono naprawdę niesamowite rzeczy na tych komputerkach. Za generowanie dźwięku odpowiadał kultowy obecnie już układ, również stworzony przez MOS Technologies o nazwie 6581 SID. Układ ten posiadał specyficzne brzmienie nadające Commodorkowi jego specyficzny klimat. Dzięki niemu wiele grup muzycznych z lat 80 wykorzystywało Komodę do tworzenia swojej muzyki, a jeden z moich ulubionych zespołów grających muzykę z gatunku psybient, ma w swojej dyskografii utwór zatytułowany MOS 6581 :)
Jeżeli chodzi o urządzenia peryferyjne do Commodore 64, to raczej nie słyszałem o jakiś wyjątkowo ciekawych i nietypowych jednak było tego naprawdę sporo. Każdy posiadacz Komody miał do czynienia z joystickiem oraz magnetofonem kasetowym. Niektórzy, posiadających bardzo bogatych rodziców mogli pochwalić się stacją dyskietek, która kosztowała tyle, co cały zestaw. Legenda głosi, że można było jeszcze drogą kupna nabyć drukarkę igłową. Z takich bardziej oryginalnych trzeba by wymienić trackball’a oraz tablet graficzny. Istniały również takie urządzenia jak ręczny skaner, modemy czy nawet twardy dysk o zawrotnej pojemności 10 Mb.
Jeśli chodzi o joystick, magnetofon i stację dyskietek to napiszę o nich za chwilę. Reszta akcesoriów jest takimi rarytasami, że ciężko nawet znaleźć o nich jakieś informacje nie mówiąc o zdjęciach. Drukarek była cała gama. Produkowało je samo Commodore, jak i też firmy zewnętrzne. Ich oznaczenia to MPS-801, 803, 803, a z nowszych modeli MPS-1000, 1230, 1270. Niektóre z nich można dostać jeszcze stosunkowo łatwo na różnych portalach aukcyjnych.
Tutaj można by znowu napisać całą powieść na ten temat. To właśnie dzięki grom Commodore 64 stał się tak popularny. Były ich na niego setki, jeśli nie tysiące. Ładna, kolorowa grafika i klimatyczna muzyka, dzięki układowi SID powodowały, że gry na Komodę wyglądały i brzmiały jak na tamte czasy naprawdę ładnie. Do tego każdy mógł spróbować swoich sił w pisaniu gier, bo nie było do tego potrzeba żadnych programów czy dodatkowego sprzętu.
Oprócz tego, że na C64 wychodziły gry ekskluzywne, oraz multiplatformowe, pojawiały się też porty z automatów arcade. Mógłbym tutaj zrobić listę top 10, 20, czy nawet 50 najlepszych gier z Commodore 64, a i tak każdy użytkownik tego komputera ułożyłby swoją, zawierającą inne tytuły. Z hitów mojego dzieciństwa mógłbym tak z marszu wymienić Montezuma’s Revenge, River Raid, Boulder Dash, Rick Dangerous, Bubble Bobble, Barbarian, Last Ninja, Dizzy, Giana Sisters, Hard’n’Heavy, Bruce Lee, Zorro, Microprose Soccer, czy Hero, a byłby to zaledwie czubek góry lodowej gier, które dane mi było katować na tym zacnym sprzęcie. Do tego porty z automatów, wśród których znajdowały się takie tuzy jak OutRun, Final Fight, Golden Axe, Shinobi, Shadow Dancer, Czy nawet Street Fighter II.
Na prawdę, jeśli chodzi o gry, to jedynym ograniczeniem był czas potrzebny na ogranie ich wszystkich. W związku z tym, że w tamtym czasie, w naszym kraju nie istniało pojęcie praw autorskich, można było pójść do dowolnego sklepu RTV, albo na targowisko, czy giełdę komputerową i zaopatrzyć się w pirackie kasety ze składankami najlepszych gier. Tak naprawdę mało kto w naszym kraju wiedział, jak wygląda oryginalnie wydana gra, a trzeba powiedzieć, że wydawane były one wtedy bardzo ładnie i wcale nie odstawały od obecnie wydawanych gier. Sam byłem posiadaczem jednej oryginalnej gry na C64. Był to Terminator 2 w ładnym kartonowym pudełku, w którym znajdowała się kaseta z grą, oraz ulotka z instrukcją obsługi. Niestety gdzieś mi ją wcięło i nawet nie mam pojęcia, kiedy i gdzie.
Jako ciekawostkę mogę napisać, że pudełkowe wydania gier pojawiają się na Commodore 64 do dzisiaj. Grupy zapaleńców tworzą nowe tytuły i wydają w eleganckich pudełkach z różną zawartością dodatkową. Jeżeli jesteście fanem Commodore 64 i chcielibyście pograć w nowe gry na swoją ukochaną maszynkę, to nie możecie przejść obojętnie obok projektu o nazwie Protovision. Jest to grupa ludzi zajmująca się tworzeniem i wydawaniem gier na Commodore 64. Żeby nie było, wydawane przez nich gry to pełnoprawne pudełkowe edycje gier, które sami stworzyli. Zapakowane w ładne pudełka, ż dodatkowymi bajerami typu plakaty, czy wisiorki na szyję i inne tego typu ciekawostki znajdujące się obecnych edycjach kolekcjonerskich. Ceny gier oczywiście też są współczesne i oscylują w granicach 15 do 50 Euro w zależności od nośnika i dodatkowych akcesoriów. Na chwilę obecną mają wydane przeszło 20 gier.
Tak prezentują się wypasione wersje pudełkowe przez nich wydawane.
Poniżej garść screenów z wydanych przez Protovision gier.
Oczywiście cały czas w produkcji są kolejne tytuły. Na chwilę obecną w trakcie tworzenia jest 10 tytułów, z czego chyba największą ciekawostką jest port znanej platformówki z gatunku indie, jaką niewątpliwie jest Limbo. Tak, tworzony jest port Limbo na Commodore 64.
Całkiem niedawno przy okazji zapowiedzi gry Farmig Simulator 19 developerzy pokusili się również o konwersję swojego najnowszego dzieła na Commodore 64 właśnie. Go każdej pudełkowej wersji gry na PC dodawana jest płyta zawierająca grę oraz emulator potrzebny do jej odpalenia na PC. Oczywiście grę można zgrać na dyskietkę i odpalić na oryginalnym Commodorku, więc jak widać, C64 żyje i ma się całkiem dobrze.
Wygląd komputera, jaki jest, każdy wie. Wspomniałem wcześniej o różnych jego wersjach. Ja opiszę tutaj mój egzemplarz, czyli C64C z nową płytą główną. W mojej opinii oczywiście tylko mojej i prawdopodobnie dyktowanej sentymentem C64C wygląda najładniej. Mam świadomość, że wielu posiadaczy chlebaków od razu powie, że to nie prawda i chlebak to kultowe obłości. Nie będę się z nikim o to spierał. Mnie urzekła właśnie ta kanciasta odmiana Komody i bardzo ją lubię za te właśnie futurystyczne kształty.
Na prawym boku komputera znajdziemy dwa porty dżojstików, włącznik oraz gniazdo zasilania. Swoją drogą linia boczna komputera również mi się bardzo podoba, w przeciwieństwie do chlebaka, który z boku prezentuje się wg mnie najmniej okazale. Na drugim boku klawiatury nie znajdziemy żadnych portów ani slotów rozszerzeń.
O samym zasilaczu do Komody krążyły różne anegdotki. Związane to było z tym, że zasilacz ten dość mocno się nagrzewał i ich właściciele śmiali się, że w zimie taki zasilacz z powodzeniem może zastąpić domowy grzejnik. Zresztą niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy w zimowy wieczór podczas partyjki w Montezuma’s Revenge nigdy nie trzymał stóp na przyjemnie ciepłym zasilaczu ;)
Tylna ściana komputera usiana jest portami rozszerzeń i różnymi rodzajami złącz. Na zdjęciu poniżej widzimy od lewej strony, port rozszerzeń, w który najczęściej były wtykane kartridże poszerzające możliwości komputera, a w pewnych przypadkach można było znaleźć gry na nich zapisane. Następnie widzimy przełącznik sygnału. Nie wiem dokładnie, co on robi, jednak jest on związany z sygnałem nadawanym przez następne gniazdo, czyli gniazdo antenowe wysyłające sygnał telewizyjny do telewizora. Jest to najsłabsza opcja podłączenia do telewizora jednak najczęściej wykorzystywana w czasach świetności tego komputera. Kolejne gniazdo to port video. Dzięki niemu możemy podłączyć commodore do dedykowanego monitora lub jeśli posiadamy odpowiedni kabel, do telewizora poprzez złącze SCART. Kolejne gniazdo to Serial Port. Przy jego pomocy podłączmy do komputera stację dysków. Następny slot to gniazdo, którym podłączmy magnetofon kasetowy, czyli najpopularniejszy sprzęt do wgrywania gier. Ostatni z widocznych portów to User Port, do niego podłączymy na przykład drukarkę.
Od spodu żadnych rewelacji nie znajdziemy, jest tam tylko naklejka producenta i otwory wentylacyjne.
Jeżeli chodzi o sposób, w jaki wrzucamy dane do naszego komputera, to najpopularniejsze były trzy metody. Kaseta magnetofonowa i to z nich korzystała zdecydowana większość użytkowników w naszym kraju. Dyskietki 5,25 cala, do odczytu i zapisu, których potrzebna była stacja dyskietek kosztująca małą fortunę. Ostatnią popularną metodą były kartridże wtykane w port rozszerzeń. Pierwsze dwie metody pozwalały na odczyt i zapis danych na nośniku, a kartridż był tylko do odczytu, za to prędkość ładowania gier była fenomenalna, bo gra uruchamiała się natychmiast po włączeniu komputera.
Jeśli chodzi o kasety, to do ich odczytu potrzebny był magnetofon podłączony do odpowiedniego portu komputera. Najpopularniejszym z nich był Datassette. Jego oznaczenie to Commodore 1530. Miał on charakterystyczne, zaokrąglone kształty i dziurkę na śrubokręt w okolicach głowicy. Posiadał licznik obrotów, dzięki któremu mogliśmy przewinąć taśmę w miejsce, gdzie zaczynała się wybrana przez nas gra. O ile oczywiście mieliśmy zapisane, przy którym obrocie taśmy się ona zaczyna. Obecnie na aukcjach internetowych można spotkać te magnetofony w całkiem przystępnych cenach. Jednak trzeba uważać, bo jeśli ktoś jest ortodoksyjnym fanem, to można również natknąć się na podróbki, które wyglądają w zasadzie identycznie i różnią się jedynie drobnymi szczegółami z zewnątrz oraz jakością wykonania wewnątrz. Dla przykładu na zdjęciach poniżej oryginalny magnetofon oraz podróbka, ciekawe czy ktoś z Was znajdzie różnice.
Prędkość wczytywania gier z taśmy była dramatycznie wolna. Bez dopalenia komputera kartridżem z tak zwanym trybem TURBO gry mogły wgrywać się nawet do 20 min, a bez możliwości wyregulowania skosu głowicy, często mogła zakończyć się komunikatem Syntax Error, który niweczył nasze plany. Na pewno niejeden z Was podczas wgrywania gry siedział cicho i staral się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, aby nie zobaczyć tego nieszczęsnego komunikatu. Czasami zdarzały się sytuacje, że ktoś wszedł do pokoju, trzasnął drzwiami i całe wgrywanie szło psu w du.. no na marne ;) Na szczęście tryb turbo zmieniał sytuację diametralnie, bo przyspieszał wgrywanie gier z taśmy o jakieś 1500%, a po wyregulowaniu głowicy dawało prawie 100% szans na wgranie danej gry.
Dlatego w domu każdego szanującego się Commodorowca obok całego sprzętu związanego z komputerem był mały śrubokręcik służący do regulacji skosu głowicy. Najczęściej, przynajmniej w mojej okolicy używano takich małych, sprytnych śrubokręcików z bardzo popularnych w tamtych czasach breloczków do kluczy.
Jako ciekawostkę mogę jeszcze napisać, że obecnie dostępne są sprytne adaptery, w kształcie kasety magnetofonowej z wypuszczonym kabelkiem, zakończonym wtyczką mini jack. Pierwotnie ich zadanie to możliwość odtwarzania muzyki z dowolnego odtwarzacza wyposażonego w złącze słuchawkowe w starych radiach samochodowych z odtwarzaczami kasetowymi. Można jednak używać ich też do wgrywania gier pobranych z internetu na oryginalnym sprzęcie. Po prostu konwertujemy obraz tasiemki do pliku *.wav, zrzucamy na telefon, wrzucamy adapter do magnetofonu, podłączamy go do telefonu, włączamy odtwarzanie i w ten sposób wgrywamy program do pamięci komputera. Oczywiście trzeba się przy tym trochę nagimnastykować, bo trzeba dostosować głośność, oraz ustawić głowicę, ale jest to chyba najtańszy sposób przenoszenia gier z internetu na Commodorka.
Stacja dyskietek była świętym Graalem posiadaczy Commodorków w naszym kraju. Jak już kilkukrotnie wspominałem, jej cena była astronomiczna i niewiele osób mogło sobie pozwolić na taki luksus. Stacja używała dyskietek 5,25 cala, czyli tych większych, których co niektórzy mogą już w ogóle nie pamiętać. Stacja była jednostronna, więc pozwalała na odczyt danych tylko z jednej strony dysku jednocześnie, co powodowało konieczność odwracania dyskietki, kiedy potrzebne były dane z drugiej jej strony. Jedna strona mogła pomieścić 170 Kb danych, czyli na jednej dyskietce można było zmieścić około 340 Kb danych, co wcale nie było jakimś wielkim wyczynem, bo na jednej kasecie C60, czyli pozwalającej nagrać 60 min muzyki, w trybie turbo można było nagrać nawet 2 Mb danych.
Sama stacja dyskietek była znacznie wygodniejsza w użytkowaniu, bo nie trzeba było przewijać taśmy do interesującego nas momentu, komputer sam odnajdywał to, co potrzebował. Co ciekawe wczytywanie gry z dyskietki nie było wcale dużo szybsze niż przy użyciu magnetofonu, a dźwięki, jakie potrafiła wypluć z siebie podczas wgrywania danych, mogły niezaznajomionego z tematem człowieka przyprawić o zawał serca. Stacja dysków dla Commodore 64 oznaczona była numerkiem 1541. Występowały co najmniej dwa modele stacji dyskietek. 1541 oraz 1541-II Różniły się one w zasadzie tylko stylistyką obudowy. Pierwsza z nich przeznaczona była dla pierwszych modeli C64, czyli chlebaków i swoją stylistyką nawiązywała do tego modelu. Moja stacja to 1541-II, która posiada obudowę bardziej pasującą do mojego modelu, czyli C64C.
Z przodu stacja posiada wielki slot na dyskietki oraz dwie diody. Jedna sygnalizuje, że stacja ma zasilanie, druga pokazuje, kiedy stacja dokonuje odczytu z dyskietki. Na tylnej ściance stacji znajdziemy kilka portów, przełącznik oraz gniazdo zasilania.
porty podpisane Serial oraz Interface. Oba porty mają w zasadzie takie samo zastosowanie i przy podłączaniu stacji do komputera nie ma znaczenia, do którego portu podłączymy kabel. Po prostu drugi port można wykorzystać do podłączenia kolejnej stacji dyskietek lub innego urządzenia używającego tego portu. Dzięki czemu tworzymy swoisty łańcuszek. Następnie znajdziemy przełącznik ustalający, którym urządzeniem z kolei jest nasza stacja. Potrzebne jedynie w przypadku podłączania kilku stacji. Następne złącze to gniazdo zasilania, bo stacja posiada osobny zasilacz. Wersja 1541 miała zasilacz wbudowany, jednak powodowało to, że jej rozmiary były przerażające, a do tego mocno podgrzewała dyskietki, dzięki czemu została ochrzczona przez użytkowników tosterem. Ostatnia rzecz na tylnej ściance to po prostu włącznik. Należy pamiętać, żeby podczas podłączania komputer i stacja dysków była wyłączona, bo można uszkodzić oba urządzenia za jednym zamachem.
Ostatnim nośnikiem danych były kartridże. Najczęściej tego typu zabawki zawierały zestaw funkcji poprawiających lub dodających funkcjonalności naszemu komputerowi. Nosiły one różne nazwy i posiadały różne funkcje. Najpopularniejszym w naszym kraju kartridżem był produkt naszego rodaka noszący nazwę BlackBox. Zawierał on w sobie ulepszoną wersję BASICa, tryb TURBO przyspieszający wgrywanie gier z kaset, program do regulacji głowicy, program zamieniający nasz komputer w syntezator, pozwalający w razie nagłego napadu chęci stworzenia jakiejś muzyki i poczucia się jak fortepianowy wirtuoz, wydobyć z klawiszy naszego komputera różne ciekawe dźwięki, a w późniejszych wersjach nawet syntezator mowy pozwalający naszej Komodzie przemówić (prawie) ludzkim głosem. BlacBox doczekał się aż 8 wersji, a nieoficjalnie powstała jeszcze wersja 8.1. Innym ciekawym kartridżem jest The Final Cardrige. Ostatnia jego edycja jest oznaczona numerkiem III i posiada ona bardzo dobry tryb przyspieszania stacji dysków oraz kilka innych ciekawych funkcji jak możliwość zatrzymania gry w dowolnym momencie i wydrukowania zrzutu ekranu. Jeszcze innym ciekawym, współczesnym rozwiązaniem jest EasyFlash Cardrige, który z kolei pozwala na programowanie go. Możemy dzięki temu, wgrać sobie na niego cokolwiek będziemy chcieli. Na przykład zestawy gier albo różne inne kartridże. Posiada on 8 programowalnych slotów po 1Mb każdy. Posiada on port USB, dzięki czemu bez problemu możemy go podłączyć do komputera i w ten sposób przenosić gry. Jest to w sumie ostateczne rozwiązanie dla współczesnego Commodorowca.
Zaletą tego rozwiązania jest prędkość ładowania wszelkich zawartych na nich danych. Odbywa się to błyskawicznie. W praktyce wygląda to tak, że włączamy komputer i od razu na ekranie telewizora pojawia nam się gra, bądź lista dostępnych gier. Nie musimy wpisywać żadnych komend ani ustawiać głowicy. Po prostu, jak na konsoli, włączamy komputer i gramy. Wadą jest oczywiście brak możliwości zapisu czegokolwiek na takich rozszerzeniach, z wyjątkiem oczywiście EasyFlash, to urządzenie jest programowalne, jednak jest to rozwiązanie z obecnych czasów.
Kontrolery używane do grania. Tutaj można by się rozpisywać godzinami, ponieważ urządzeń tych było tyle, że samo wymienienie ich zajęłoby kilka dni. Joystick, taka była nazwa takich kontrolerów to baza ze wbudowaną elektroniką oraz wystająca gałka służąca do sterowania, posiadająca jeden, bądź więcej przycisków. Ilość przycisków tak naprawdę nie miała znaczenia, bo wszystkie były rozpoznawane jako jeden, więc to którego przycisku używaliśmy, było podyktowane naszą wygodą. Joysticki dzieliły się na dwa rodzaje pod względem użytych w nich komponentów. Jedne posiadały mikro przełączniki oparte na małej blaszce i sprężynce wciśnięcie, której powodowało przeskok blaszki i zamknięcie obwodu. Drugi rodzaj był oparty na gumkach podobnych jak w obecnych padach do konsol. Urządzenia wyposażone w gumki były w zasadzie bezgłośne, „miękkie” w użytkowaniu i trochę bardziej wytrzymałe jednak w przypadku uszkodzenia gumek, można było jedynie wyrzucić takiego joya i kupić nowego. Joysticki oparte na przełącznikach wydawały z siebie charakterystyczne kliknięcia i były trochę twardsze oraz mniej wytrzymałe. Jednak w ich przypadku najczęstszą usterką było pęknięcie wspomnianej sprężynki, to też rezolutni i oszczędni użytkownicy po prostu rozkręcali takiego joya i wymieniali sprężynkę na nową, wyciągniętą najczęściej z zapalniczki. Sam swego czasu mogłem nazywać się ekspertem od wymiany tych przeklętych sprężynek, bo oczywiście te zastępcze miały znacznie mniejszą wytrzymałość niż oryginalne. Jednak w przypadku jakiejś pasjonującej rozgrywki, kiedy człowiek troszkę się zapominał i przykładał zbyt dużą siłę do wykonywanych ruchów, co skutkowało pęknięciem sprężynki, nie trzeba było błagać rodziców o nowy kontroler, tylko wymieniało się uszkodzony element i można było wracać do gry.
Dwie najpopularniejsze i dostępne w naszym kraju marki joysticków to QuickJoy oraz QuickShot. Obie linie produkowane były przez firmę Spectravideo. W mojej prywatnej opinii QuickJoye były lepsze jednak to tylko moje zdanie. Każda z linii oferowała wiele różnych modeli. Osobiście najpierw posiadałem widoczne na zdjęciu powyżej QuickJoy III SuperCharger i do dzisiaj bardzo podoba mi się ich design, później do kolekcji dołączył wyglądający niczym drążek sterowniczy z myśliwca QuickJoy sv-126 JetFighter, który również był bardzo wytrzymałym joyem i posiadał dwie wersje trybu auto fire. Opcje tą oferowała większość konstrukcji i polegała ona na tym, że po przełączeniu przełącznika joy działał tak, że kiedy wcisnęliśmy i przytrzymaliśmy przycisk, ten działał tak, jakbyśmy go szybko wciskali.
Kolejnym ciekawym rozwiązaniem, budzącym respekt na dzielni był sławetny Scorpion. Była to specyficzna konstrukcja rodem z Transformerów. Joystick ten miał możliwość ustawienia go normalnie na stole, ale można było go przekształcić w sprzęt do trzymania go jedną ręką na dole za wystający trzonek i operowania gałką przy pomocy drugiej ręki. Przez pewien czas w polskiej telewizji emitowany był teleturniej wykorzystujący te potwory. Niestety kosmiczny wygląd nie rekompensował raczej marnej jakości. Dość tandetny plastik i skrzypiąca konstrukcja powodowały, że przy bliższym poznaniu urządzenie nie oferowało już takiego efektu wow jak jego widok na sklepowej półce.
Kończąc już temat joysticków, chciałbym Wam pokazać jeszcze jedno urządzenie, które wpadło w moje łapska. Można powiedzieć, że jest to prekursor padów używanych w konsolach. Nie ma wystającej gałki, a tylko coś w stylu pada kierunkowego oraz dwa przyciski fire. Nie mogę powiedzieć, że granie na tym wynalazku należy do przyjemności, jednak jest to całkiem zabawna ciekawostka. Urządzenie nazywa się QuickShoot VII i wynalazłem kiedyś jako leżaka magazynowego, oryginalnie zapakowanego w blister.
O Commodore 64 można by, z powodzeniem napisać opasłą książkę, jednak nie to jest moim celem. Na zakończenie napiszę tylko, że Commodore 64 na pewno jest maszyną, która odcisnęła swoje piętno na historii informatyki i każdy szanujący się gracz powinien przynajmniej wiedzieć, że taka maszynka kiedyś w ogóle istniała. Tak naprawdę to właśnie ten sprzęt wprowadził komputery domowe pod strzechy. W Polsce może dopiero pod koniec swojego żywota, ale jednak mimo wszystko, gdyby nie on to wielu z nas zaczęłoby swoją przygodę z elektroniczną rozrywką zdecydowanie później. Dlatego, nawet jeśli jesteś młodym graczem, to powinieneś mieć szacunek do tego poczciwego staruszka, który spowodował, że wielu ludzi obecnie tworzących Twoje ulubione gry, swoją przygodę w tej branży zaczynało właśnie od Commodore 64. To wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że nie przynudzałem za bardzo i udało się Wam dobrnąć do tego momentu. Dziękuję za poświęcony czas i mam nadzieję, że nie uważacie go za zmarnowany. Trzymajcie się i do następnego wpisu.
Grywałem na takim u wujka za małolata :)
Dlatego właśnie bardzo wielu ludzi zna ten sprzęt. Nawet jeśli sam nie posiadał, to miał wujka, kuzyna kolegę, kolegę taty, który miał taki komputer i można było się z nim zapoznać :)
This post is supported by $0.29 @tipU upvote funded by @bartheek :)
@tipU voting service guide | For investors.
Bardzo dobry artykuł.
Sam właśnie miałem ten model C64C.
Ja też słyszałem określenie tych pierwszych modeli jako "mydelniczki".
Jeśli chodzi o zasilacz to była prawda :) Skubaniec szybko się przegrzewał, że grając zimą, nie trzeba było włączać kaloryfera XD. Pamiętam, że zajechaliśmy w ten sposób jeden zasilacz i trzeba było kupić do niego nowy. Te joysticki Scorpiony pamiętam, to było moje marzenie. Pamiętam ten teleturniej, w którym grali tymi joystickami, to było coś w rodzaju elektronicznego ping-ponga.
Sam też niedawno kupiłem sobie konsolkę TheC64Mini, ale w sumie nic ciekawego ona nie oferuje, może poza kilkoma fajnymi grami : Boulder Dashem czy Impossible Mission. W sumie Boulder Dash to jedyny powód, dla którego kupiłem tą zabawkę. Drugą fajną rzeczą jest klasyczny niebieski BASIC, dzięki któremu możemy pisać własne programy.
Posted using Partiko Android
Tak, też słyszałem określenie mydelniczka na pierwszego C64 :)
Zasilacze do Komód to była legenda, ja bardzo lubiłem w zimie podczas grania trzymać na nim stopy ;) Mój zasilacz dzielnie się trzyma i do dzisiaj mam ten pierwszy oryginalny :)
Scorpiony faktycznie robiły furorę, głównie właśnie dzięki temu teleturniejowi. Były bardzo drogie, ale ich wykonanie pozostawiało dużo do życzenia.
W moim przypadku te małe konsolki nie sprawdzają się, bo owszem, fajnie muszą wyglądać poustawiane na półce, ale jeśli posiadam oryginały, to szkoda mi kasy i miejsca na wersje mini :) aż takim fanatykiem nie jestem :)
!tip 0.1 hide
Nigdy nie miałem własnego C64,ale swego czasu wymieniłem się z kumplem na miesiąc na moje Atari,bo inne gry były.A przynajmniej tak mi się wydaje.Atari do tej pory kurzy się na strychu i może nawet działa :)
Kawał historii legendarnego sprzętu. Solidna analiza. Leci mój (niestety prawie nic nie znaczący) upvote.
PS. A zmienione literki Z i Y na niemieckiej klawiaturze zawsze mnie denerwują :p
To prawda zamienione te dwa znaki potrafią przyprawić o szewską pasję. Najczęściej z tego co pamiętam spotykałem się z tym zagadnieniem przy okazji wszelkiej maści Amig. U nas w kraju spora część tych komputerów przyjeżdżała właśnie z Niemiec ;)
ja dodatkowo pracuję z językiem niemieckim, więc na co dzień przełączam się miedzy dwoma ustawieniami klawiszy. Wrr....jak człowiek pisze z przyzwyczajenia to mu potem chocki klocki wychodzą
Współczuję :) Ja po każdej instalacji Windowsa wyrzucam z systemu wszystkie mapy klawiatur poza programisty dzięki czemu unikam przypadkowych zmian, z czym wielu użytkowników Windowsów często miewa problemy :)