Granice rozsądku
Zdarza się nam czasem usłyszeć infantylne w mojej opinii pytanie -Kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? Pozwala ono różnym myślicielom, filozofom (również tym domorosłym), akademikom, pedagogom, uczniom a nawet panu Badurze wstrzeliwać się w intelektualne dysputy z których niewiele wynika, poza możliwością autoprezentacji. Ma tę właściwość, że pozwala lawirować z odpowiedziedzią na wiele sposobów, a każda z nich może być uznawana za satysfakcjonującą.
W odróżnieniu od podobnych enigmatycznych pytań ważne są te, związane z naszym codziennym życiem osobistym. Prawidłowe ich zadawanie a następnie poszukiwanie odpowiedzi wiąże się z wysiłkiem, polegającym na skoncentrowanej obserwacji otaczających nas zjawisk. Z pewnych powodów (np. ergonomicznych) czasem unikamy zadawania pytań, obawiając się niesatysfakcjonującej odpowiedzi, ewentualnie pojawienia się nowych, równie kłopotliwych dylematów. Ponieważ koncentracja umysłu powiązana jest z wysiłkiem energetycznym, cwana na pewien sposób podświadomość wysługuje się bezwysiłkową rutyną. Jest to w większości przypadków logiczne i zupełnie naturalne działanie.
Ale nie ja. Jako domorosły, dociekliwy socjolog, w drodze do sklepu raz po raz przełączam drążek sterowania w układzie świadomość – autopilot. W niektórych miejscach dybią na swoje potencjalne ofiary fałszywi żebracy z pustym kubkiem po kawie i dwójki elegancko ubranych działaczy, wyposażonych w kolorowe folderki ze zwierzątkami i chmurkami. Aby się nie nadziać na któreś z nich, muszę w odpowiednim momencie przyspieszyć aby się schować za plecy przygodnego przechodnia, lub dołączyć do niego z odpowiedniej strony celem maskowania. Czasem miejsca zastawianych wnyków są modyfikowanych więc – attention!!
Po opuszczeniu niebezpiecznego rewiru, spokojnie przechodzę przez skrzyżowanie w trybie off-line (podobnie jak reszta półprzytomnych przechodni) aż do pojawienia się przed sklepowym regałem.
Zdarzają się sytuacje, w których uśpiona świadomość przebija się przez otaczającą ją chmurę obojętności i sprawdza na sekundę prawidłowy kurs autpilota. Niektórzy klienci (których nazwa kojarzy się z trampkami) potrafią długo deliberować nad ofertą np. papieru toaletowego, doszukując się różncy pomiędzy białym, 4 warstwowym ze znaczkiem AloeVera i żółtym, 2 warstwowym ale z dwiema dodatkowymi rolkami. Papier jak to papier - ma krótki żywot więc jest to bez znaczenia. Ciało wysuwa jedną z rąk i bez potrzeby wybudzania z miłego letargu świadomości i wrzuca którekolwiek opakowanie do koszyka.
Gapię się na opakowanie z nadrukiem AloeVera i nurtuje mnie kolejne pytanie. Czy gdzieś tam na kaktusich farmach, panowie w słomianych kapeluszach wyciskają z tych szlachetnych roślin sok i nasączają w nim omawiany papier? Gdyby tak było cena rolki przebijałaby kurs bitcoina. Jeśli nie, to napis powinien sugerować, że opakowanie jest sztucznie aromatyzowane. A niby w jakim celu papier który za chwilę zniknie w czeluściach sedesu ma pachnieć? Nie służy przecież do wycierania nosa. A jeśli nawet jego dodatkową funkcją jest aromatyzowanie toalety, to czy przypadkiem zapachowa substancja nie jest toksyczna i podczas czytania literatury jest bezpieczna? I w jakim celu bywa farbowany czy wytłaczany we wzorek 3D? O to czy jest lewoskrętna nawet nie spytam, bo z pewnością nie jest.
Zadawanie podobnych pytań ma znamiona paranoji, ponieważ każda próba odpowiedzi generuje kolejne. Moje pytanie brzmi następująco – gdzie leży granica pomiędzy rozsądkiem i paranoicznym dociekaniem wścibskiego klienta?
Obraz Gino Crescoli z Pixabay
Labirynt pytań.
Osobiście uważam, że absurdem byłoby wyszukiwanie towarów które dokładnie spełniałyby nasze oczekiwania (bo takie nie istnieją). Moją intencją jest zwrócenie uwagi na potrzebę bardziej świadomego traktowanie zakupów, unikając przy tym zbytecznego sponsoringu handlowaca i producenta. Aby zwracać uwagę na zawartość w opakowaniu, a właściwie samym produkcie. Jest to ważnie nie tylko ze wzgledów zdrowotnych ale i społecznych (hamowanie nieuczciwych i nieetycznych nawyków oferentów). Wydawanie ciężko zarobianych pieniędzy na przedmioty niekoniecznie potrzebne, ew. zawierające składniki co do których potrzeby nie jesteśmy pewni, podtrzymuje dotychczasowy strumień przepływających pieniędzy na rynku. Mógłby on być w bardziej pożyteczny dla klienta sposób wykorzystany (kontrolowana konsumpcja).
A dokąd prowadzą te rurki?
Wczoraj dostałem zlecenie zakupu mydła. Jako antysystemowiec wszędzie widzący różne intrygi i zamach na mój portfel, stoję przed regałem z kosmetykami. Normalny konsument wrzuca mydło za 1.30 Euro do koszyka i zapomina o sprawie. Ale nie ja. Nie to, że mnie nie stać albo chcę zaoszczędzić, po prostu interesują mnie pewne zjawiska socjologiczne. Stoję tak i dumam, studiuję etykiety, porównuję ceny w przedziale od 1.25 - 1.65 za opakowanie, medytując na stojąco na temat wyceny jakiegoś mydełka. Logicznym byłoby ustalanie jego wartości na poziomie sumy kosztów + % zysku, ale jest jeszcze coś. Podejrzewam, że klient nie kupi mydła za 0.23 Euro, bo choć taka by wychodziła realna kalkulacja, to przecież inni też muszą z czegoś żyć. A więc i produkować. Mam takie prywatne podejrzenie, że aby cenę produktu podpompować, należy coś tam w niego wcisnąć i potwierdzić na etykiecie w pozycji Ingredients. Przykładowo do kupionego przeze mnie tego oto mydełka w płynie przemycono 12 różnych substancji, co do których koniecznej obecności mam pewne wątpliwości.
Zdjęcie własne Android - UMI TOUCH X
Sodium laureth sulfate (SLES), Glycerin, Cocamidopryl betaine, Sodium chloride, Parfum citric acid, Sodium benzoate, Pottasium sorbate, Polyquaternium-7, Sodium hydroxide, Aloe barbadensis leaf extract, Linalool, Hexyl cinnamal, Limonene.
Nie żebym się czepiał, ale czy aby aby umyć nogi przed zagrzebaniem się w piernaty muszę nawiązywać fizyczne relacje aż z dwunastoma nieznanymi mi substancjami?
Jako dziecko pamiętam, że panie sobie chwaliły żółtko jajka w charakterze szamponu. Oczywiście istniały też popularne szampony po przystępnej cenie. Szampon jajeczny kosztował np. 3 zł., dwujajeczny 4.50 zł., ale już 4 jajeczny superszampon 7 zł. I była w tym logika demonstrująca cenę jako funkcja ilości żółtek. W matematycznym zapisie Cena szamponu=F(ilość żółtek). Cen sprzed pół wieku dokładnie nie pamiętam, ale ważniejasza tu jest logika którą się w poprzednim systemie kierowano.
Podejrzewam, że początkowo producent szamponu bełtał te żółtka z wodą i rozlewał do butelek. Z czasem jajko zastąpiono czymś tam jajkowatym z wkładką chemiczną i bardziej atrakcyjną etykietą. Aby podbić cenę, każdy kolejny wynalazca wkręcał nowy komponent, za każdym razem sprzedając klientowi coraz droższy, bardziej pachnący i piękniej opakowany produkt. Teoretycznie - czym więcej zawiera składników tym staje się doskonalszy, a więc istnieje podstawa do podbicia jego ceny. Prawdopodobnie większość klientów podobną narrację akceptuje. Jestem prawie przekonany, że w tym akurat przypadku, pomimo liniowego charakteru wzrostu kosztów, ceny rosły eksponencjalnie.
Szczytem nieuczciwości jest uzależnianie klientów od swoich produktów. Na przykład szamponu reklamowanego jako bardzo skuteczny środek przeciw łupieżowi. Perfidna metoda „a la Monsanto” sprawia, że początkowo szampon jest skuteczny, ale przy próbie jego zmiany na inny problem powraca ze zdwojoną siłą.
Cukier jako substancja silnie zakwaszająca, stwarzająca spustoszenie w organiźmie, również ma właściwości uzależniające. A przecież jest oferowany nie tylko w czystej postaci ale również jako składnik słodyczy i nie tylko.
Powiada się, iż w niektórych barach szybkiej obsługi uzależniane są dzieci, tak aby wywoływały presję na rodziców, namawiąjąc ich do częstych w nich wizyt.
Podejrzewam, że takich uzależniających pułapek istnieje więcej. Wspomnę jedynie o glutaminianie sodu, współcześnie dodawanego do większości gotowych produktów, bez którego często nie potrafimy sobie wyobrazić większości potraw. Może nie mam racji, ale wydaje mi się, że ta przyprawa, mająca za zadanie symulować smak mięsa jest prawie „niezbędna” w większości dań.
Wyobraźmy sobie teraz jakby wyglądało nasze menu bez tych dwóch jedynie składników; cukru i glutaminianu sodu. Podejrzewam, że większość z nas miała by problem z akceptacją w ten sposób „wyjałowionej” kuchni.
Obraz OpenClipart-Vectors z Pixabay
Ostatnim, podanym w tym miejscu przykładem utraty czujności klienta, jest upieranie się przy codziennym szorowaniu zębów sfatygowaną i często septyczną szczoteczką, na którą nakładamy odrobinę pasty. Oczywiście z toksycznym fluorem i innymi suplementami na które najczęściej nie zwracamy uwagi. Podobnie jak na miniaturowe przypisy na umowach dotyczących produktów finansowych.
Myślę, że do bardzo wielu osób dotarła już informacja o możliwości tańszego i zdrowszego szorowania zębów, specjalnym patyczkiem z drzewa araku. Gałęzie tego zawierają naturalny, wybielający antybiotyk zapobiegający powstawaniu płytki nazębnej oraz w tego wyniku infekcji odkrywających się dziąseł (parodentoza?).
Zdjęcie własne Android - UMI TOUCH X
Ten oto kupiony na bazarze patyczek kosztował 1 Euro i pozbawił zysku jakichś producentów wieloskładnikowej pasty, a także plastikowej (jakże by inaczej) szczoteczki. Myli się ten kto podejrzewa, że trampmad ma jakiś ukryty interes w namawianiu zamiany szczotki na kijek. Moją intencją jest ukazanie, że praktycznie nie istnieją już prawie oferowane nam produkty „czyste”, tzn. bez często zbytecznego „wsadu”. Problem nie polega jedynie na wmuszaniu zakupu dodatkowych substancji i usług o których nic nie wiemy i niekoniecznie się nimi interesujemy, ale na legalizacji tego procederu. Jest to problem czysto etyczny z konsekwencjami finansowymi (drobnymi najczęściej co prawda).
Ponieważ większość klientów ignoruje fakt naciągania ich na drobne sumki przy zakupach detalicznych, stają się oni sponsorami handlowców i producentów towarów i usług niekoniecznie pożądanych. Akceptacja klienta z pozoru bardzo nieznaczącej i nie do końca etycznej z jego punktu widzenia transakcji, zmierza do utrwalania w społeczeństwie tegoż standardu. Być może już nikt tego nie postrzega. Pal licho mydełko czy papier toaletowy, ale jeśli podobne zachowanie klienta dotyczy takiego produktu jak np. samochodu, wycieczki, domu, produktu finansowego (ubezpieczenie, kredyt, inwestycja) to wtedy podejrzliwe zachowanie, przetrenowane na mydle i papierze toaletowym jest bardzo przydatne.
Bardzo pomocnym byłaby w tym miejscu wizualizacja stada owiec, drepczących pomału w kolejce do strzyżenia. Nie rozglądających się na boki oczywiście. A nuż któraś z nich dostrzerze coś, co unika innym? I padnie sakramentalne ”A dokąd prowadzą te rurki?”. Niebezpieczny precendens mógłby zaburzyć w miarę stabilne przychody pasywne niektórym organizacjom.
()
Obraz LoggaWiggler z Pixabay
Czy te rurki czasem nie przepływają przez nasz portfel?
W tym miejscu chciałbym zadeklarować, że użycie powyższego porównania ma na celu jedynie pobudzić wyobraźnię i prowokować do uważności podczas otwierania portfela. W żadnym przypadku nie może być traktowane jako złośliwa aluzja w stosunku do zachowań konsumentów. Po prostu *To nie tak jak myślisz, kochanie”.
Nęcenie klienta, programy lojalnościowe
W przeciętnie działającym kraju, masa pieniędza na rynku jest (a przynajmniej powinna) utrzymywać się na stałym poziomie. Gra o zyski polega na przeciągnięciu jak największej powierzchni kołdry pod siebie, kosztem pozostałych jej użytkowników. Podobnie jak na giełdzie np. kryptowalut, aby ktoś zarobił inni muszą stracić. Nieprawidłowa startegia, niedostateczna edukacja, chciwość i niecierpliwość są cechami które uwielbiają „wieloryby”. To właśnie masy niezbyt świadomych, popełniających często te same błędy uczestników giełdy „sponsorują” znakomitą mniejszość tych bogatych. Sposobem zmniejszenia tej dysproporcji jest skręcenie wentyla we wzmiankowanym wcześniej rurociągu. A konkretnie w świadomym wydawaniu pieniędzy na dobra niezbędne, a nie „świecące czy smaczne”.
Zarządzanie popytu na rynku odbywa się przez balansowanie cenami oraz stosowaniem całej palety najróżniejszych narzędzi, służących do zabezpieczenia stałego potoku w rurociągu.
Obraz Miranda Bleijenberg z Pixabay
Marketing, reklama, promocje, programy lojalnościowe, wyprzedaże itd. są narzędziami mającymi na celu odkurzanie portfela drobnego klienta i zasilanie głównego rurociągu.
Cała masa dobrze opłacanych specjalistów jest udziałowcami kosztów pośrednich, które i tak w końcowej fazie ponosi klient.
- specjaliści od analiz rynkowych i reklamy po kilkuletnich, nieraz kosztownych studiach, generujących indywidualne początkowo koszty, przerzucają je następnie na pracodawcę w formie pobieranego wynagrodzenia. Ten zaś tę pozycję wlicza w koszty uzyskania przychodu,
- agencje wyszukujące, szkolące i zatrudniające modeki i modele,
- kreatorzy mody narzucający innym swoje projekty i kosztowne trendy.
Wszyscy oni, oraz inni którzy nie przychodzą mi w tej chwili do głowy, przyczyniają się do generowania kosztów produktu i podbijania jego ceny. W mojej opinii, panujący system wspiera koszty wszelkie pośrednie, wymuszając coraz to wyższe ceny detaliczne. Chęć bogacenia się kosztem końcowego klienta sprawia, że części społeczeństwa już nie stać na produkt końcowy z utajnionymi i rozbuchanymi kosztami pośrednimi.
Z tego co wiemy, generalnie rynkem rządzi prawidło, że cenę ustala się na wysokość którą zdolny jest zapłacić klient, a nie koszty + procent zysku.
Jest to jedenen z powodów dla których niektóre leki ratujące życie potrafią być bardzo drogie, pomimo stosunkowo niskich kosztów ich wytwarzania. Jest to klasyczny przykład ukazujący, że system preferuje wsparcie dla koncernu farmaceutycznego kosztem zdrowia i często życia przeciętnego, niezbyt zasobnego obywatela. Uważam, że śmiało można go nazwać antyhumanitarnym, jako kupczącym życiem ludzkim. Antysystemowcy to ludzie, którzy w moim zrozumieniu nie akceptują podobnej formy bogacenia się już i tak bogatych, a swoim postępowaniem jako klienta, starają się go nie wspierać.
Technologie połowu ryb i naszych portfeli są bardzo podobne.
Obraz Lorri Lang z Pixabay
Obraz Quang Nguyen vinh z Pixabay
Obraz Helena Volpi z Pixabay
Congratulations @trampmad! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :
You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
To chyba najciekawszy fragment. Gdzieś cała ta machina konsumpcji i zaspokajania naszych potrzeb porzuciła praktyczność jako swój główny cel. Oprócz praktyczności doszły dodatki, bajery, czasem co prawda również pożyteczne (bo być może pasta do zębów lepiej zapobiega chorobom dziąseł niż wspomniany kijek), czasem jednak szkodliwe (bo być może zapachowo-koloryzujące dodatki do pasty nie są dla nas dobre, ale mimo to "trzeba" je dodawać, by prześcigać się w zdobywaniu klienta). Śmieszne jest, że w tym całym zdobywaniu klienta dodatkami może się niedługo okazać, że większość tęskni za najprostszym produktem, bez dodatków. W końcu już mamy modę na eko, raw, rzemieślnicze rodukty.
Moda nie jest ważna, uważam ze należy się kierować rozsądkiem. Ja zaczynam się rozkoszować ninimalizmem (w odżywianiu, relacjach z innymi , ubieraniu itp.).
Jeśli chodzi o patyczki to arak zawiera substancję natyseptyczną i dlatego w odróżnieniu od nie zawsze czystej szczoteczki zapobiega infekcjom na styku dziąsło / płytka nazębna. O patykach można sobie poczytać w sieci. Ponieważ szorowanie odbywa się na sucho, szoruję swoje uzębienie bez pośpiechu siedząc sobie przed komputerem. Praktyczne, polecam. A w ogóle to dzięki za komentarz, dla mnie to cenniejsze wyróżnienie niż upvot postawiony mimochodem.
!tipuvote 2
Ktoś mnie tu ponad miarę rozpieszcza.
This post is supported by $0.95 @tipU upvote funded by @grecki-bazar-ewy :)
@tipU voting service: instant, profitable upvotes + profit sharing tokens | For investors.
Congratulations @trampmad! You received a personal award!
You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking